W trakcie pandemii zdecydowałaś się zamknąć swoją szkołę tańca.
Nawet przez chwile nie żałowałam. To dlatego, że ja czułam, że jest to najlepsze rozwiązanie. I nawet po tych kilku miesiącach, gdy była druga lub trzecia już fala, czułam wdzięczność, że podjęłam taką decyzję. Myślę, że bardzo bym nadszarpnęła budżet, ale też bezpieczeństwo naszej rodziny. Ponadto taneczny biznes też jest bardzo trudny. To nie jest coś pierwszej potrzeby.
Co robiłaś w czasie lockdownu?
Przyznam, że to był dla mnie super czas. Emilka miała 7 czy 8 miesięcy, gdy to wszystko się zaczęło i ja przez poprzednie dwa miesiące tuż przed lockdownem strasznie dużo pracowałam. Zaczęło mi być z tym strasznie źle, że ona ma pół roku, a mnie nie ma. Przyszedł lockdown, który tak sobie wyprosiłam, bo po prostu zostałam w domu. To było najpiękniejsze, co mogło się wydarzyć. Dzięki temu też przemyślałam parę spraw i nie wróciłam do takiego trybu. Zaczęłam strasznie dużo pracować z domu, ale dzięki temu można było tym też łatwo żonglować.
I to zostanie już też takie ułożone…
Tak. Angażuję się tylko w projekty zawodowe, które pozwalają mi być mamą obecną.
Czy masz jeszcze czasami przed czymś tremę?
Ja lubię mieć tremę!
Naprawdę?
Tak! Uwielbiam to, taniec mnie tego nauczył.
To się wiążę z adrenaliną pewnie?
Uwielbiam właśnie tę tremę, która wywołuje pozytywną adrenalinę, kocham to uczucie. Dawno go nie doświadczyłam. Jedna z największych była przed debiutem w roli prowadzącej w Polsacie. Dostałam propozycję, od razu – Opera Leśna w Sopocie. Miliony widzów przed telewizorami i wielka scena. Ja miałam wtedy 23 lata. Pamiętam, że przed wejściem na scenę nie wiedziałam, czy słyszę, czy mówię, czy mam uruchomione jakiekolwiek zmysły, ale weszłam i zrobiłam swoje i byłam z tego zadowolona. Wiem, że szefostwo też było zadowolone. Bo tak działa na mnie adrenalina. Umiem się w tym odnaleźć i zmobilizować. Umiem to wykorzystać. Ja wiem, że to jest moja mocna strona i nie boję się o tym mówić – mam umiejętność występowania i wrodzoną sceniczność. Ale a propos paraliżującego stresu, to miałam go podczas zdawania na prawo jazdy. To nie była publiczność. Zdałam za pierwszym razem, więc nie sparaliżowało mnie na szczęście totalnie. Poród np. myślałam, że mnie będzie stresował, ale podeszłam do tego, jak do zadania sportowego – jadę po złoto! Muszę przejść jakąś swoją granicę i to przechodzenie granic jest tak satysfakcjonujące… kocham to robić. Dla mnie najtrudniejszą rzeczą w życiu jest to, kiedy nie mam możliwości przekraczać tych granic. Oczywiście staram je sobie stworzyć, ale jeżeli mam taki czas, że wkrada się stagnacja, monotonia, to jest niedobrze. Wiesz, fajnie jest też w tej strefie komfortu…