Był idolem pokolenia, poetą sceny, mistrzem nastroju i liryzmu. Marek Grechuta na zawsze zapisał się w historii polskiej kultury. Ale za melancholijnym spojrzeniem i nienaganną aparycją krył się dramat – walka z chorobą afektywną dwubiegunową, która niszczyła nie tylko jego zdrowie, ale i życie rodzinne. Gdy zapominał słów na scenie, wielu sądziło, że jest pijany.
Ukryty dramat Marka Grechuty
Urodzony w Zamościu Marek Grechuta ukończył architekturę na Politechnice Krakowskiej, ale sercem był zawsze poetą. Jego kariera nabrała tempa w latach 60., gdy razem z Janem Kantym Pawluśkiewiczem stworzył zespół Anawa. Publiczność pokochała go za utwory „Niepewność”, „Ocalić od zapomnienia” czy „Dni, których nie znamy”. Jego głos był aksamitny, a teksty przeszywały do szpiku kości.
Ale życie Marka Grechuty nie było pasmem sukcesów. Już od młodości zmagał się z niezdiagnozowanymi wówczas wahaniami nastrojów. Nikt nie wiedział, że cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową – zaburzenie psychiczne, które powoduje skrajne wahania emocji: od manii po głęboką depresję. „W czasie koncertów Marek potrafił być na granicy wytrzymałości psychicznej. Czasem mówił do nas, że nie wie, czy da radę wejść na scenę” – wspominał Jan Kanty Pawluśkiewicz w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
Zdarzało się, że artysta przerywał występy lub milczał w połowie piosenki. Publiczność szeptała: „Grechuta znowu pijany”. Ale problemem nie był alkohol, tylko choroba, o której mówiło się szeptem. „Od stanów euforii przechodził bardzo łatwo do stanu skrajnej depresji. To rujnowało jego życie rodzinne i artystyczne” – opowiadała Marta Sztokfisz, autorka biografii „Chwile, których nie znamy” w audycji Polskiego Radia.
Z powodu ChAD Marek Grechuta kilkakrotnie wycofywał się z życia publicznego. Przez pewien czas niemal nie wychodził z domu. Leczył się, próbował terapii, szukał ukojenia w medytacji. Jego żona Danuta była dla niego podporą. „To ona trzymała cały ich świat w ryzach. Wiedziała, kiedy trzeba Marekowi odpuścić, a kiedy delikatnie pchnąć go w stronę sceny” – pisano w „Polityce”.
Zdarzały się jednak chwile jasności i to wtedy powstawały najbardziej poruszające utwory. Muzyka była dla niego ratunkiem. „Gdy miał gorsze momenty, siadał do pianina i grał. W tych dźwiękach zamykał wszystko, czego nie potrafił powiedzieć słowami” – wspominał jego syn Łukasz w rozmowie z „Dziennikiem Polskim”.
Choć publicznie rzadko mówił o swojej chorobie, pod koniec życia nieco się otworzył. W jednym z ostatnich wywiadów udzielonych Radiu Kraków wyznał: „Twórczość rodzi się z cierpienia. Gdyby nie moje stany melancholii, być może nigdy nie napisałbym tych piosenek”. Zmarł 9 października 2006 roku, w wieku 60 lat. Do końca pozostał artystą wielkiego formatu, ale i człowiekiem, który codziennie toczył walkę – z samym sobą.
Czytaj też:
Był gwiazdą PRL. Polaków do dziś zaskakuje jego prawdziwe nazwiskoCzytaj też:
Kochała go cała Polska. Gwiazdor PRL-u wiódł jednak sekretne życieCzytaj też:
Władze PRL uznały go za zdrajcę. Aktor zrobił karierę za granicą