O śmierci Matthew Perry’ego jako pierwsze poinformowały serwisy TMZ i LA Times. Pierwsze doniesienia mówiły o interwencji służb, które zostały wezwane do rezydencji aktora w związku z „zatrzymaniem akcji serca”. Rzecznik straży pożarnej z Los Angeles w rozmowie z BBC potwierdził, że zespół został wysłany pod adres w rejonie Pacific Palisades, gdzie mieszkał aktor do „incydentu z wodą”. Nie wymienił jednak jego nazwiska.
Matthew Perry przed śmiercią miał trenować
Media podają nieoficjalnie, że bezpośrednią przyczyną śmierci gwiazdora „Przyjaciół” mogło być utonięcie. Według wersji TMZ Matthew Perry miał zostać znaleziony nieprzytomny w jacuzzi. Plotkarski portal podaje, że jeszcze tego dnia rano aktor miał przez dwie godziny grać w pickleballa. Następnie w towarzystwie asystenta Perry wrócił do domu, po czym odprawił swojego towarzysza.
Gdy ten wrócił po około dwóch godzinach, miał znaleźć aktora bez oznak życia i wezwać służby ratunkowe. Okoliczności śmierci aktora bada prokuratura. Pełną i oficjalną informację o przyczynach śmierci Matthew Perry’ego poznamy po sekcji zwłok aktora.
Problemy gwiazdora „Przyjaciół”
Gwiazdor w przeszłości miał problemy z uzależnieniem, o czym otwarcie mówił. W 2016 roku w wywiadzie dla BBC Radio 2, że tak naprawdę niewiele pamięta z trzech lat nagrywania show. Przez ten czas często znajdował się pod wpływem alkoholu i narkotyków. Perry przez lata był uzależniony od silnych leków przeciwbólowych. Przeszedł co najmniej 15 odwyków.
W zeszłorocznym wywiadzie Matthew Perry przyznał, że nie chce wracać do oglądania „Przyjaciół”. – Nie oglądałem ich i nie będę obejrzę, bo mógłbym wymieniać: „Picie, opiaty, picie, kokaina” – przyznał. – Mógłbym powiedzieć sezon po sezonie, jak wyglądałem. Dlatego nie chcę tego oglądać, bo właśnie to bym widział – stwierdził.
W autobiografii wydanej w 2022 roku Matthew Perry wyznał, że cierpiał na poważne problemy zdrowotne, które doprowadziły do pęknięcia okrężnicy z powodu nadużywania opioidów. Aktor przez dwa tygodnie przebywał w śpiączce i pięć miesięcy w szpitalu, a przez dziewięć miesięcy musiał używać worka kolostomicznego. Udało mu się jednak przeżyć, chociaż lekarze nie byli zbyt optymistyczni. – Lekarze powiedzieli mojej rodzinie, że mam 2 procent szans na przeżycie – przyznał gwiazdor.
Czytaj też:
Zdzisław Łęcki nie żyje. Był gwiazdą „Czterdziestolatka” i grał u Agnieszki Holland