Ile zarabiali reżyserzy w PRL i jakie psikusy robili cenzorom? Parówki z „Misia” to dopiero początek

Ile zarabiali reżyserzy w PRL i jakie psikusy robili cenzorom? Parówki z „Misia” to dopiero początek

Kadr z filmu
Kadr z filmu
Kręcenie filmów w czasie PRL-u nie należało do najłatwiejszych zadań. Twórcy nie tylko mieli ograniczoną ilość taśmy. Problemem był też dostęp do wielu rekwizytów na planie, jak choćby – w przypadku „Misia” – do parówek. Przede wszystkim jednak ciążyło nad nimi widmo cenzora.

Podstawowym problemem wszystkich twórców filmowych w czasie PRL była ograniczona taśma. Niezbędnik do kręcenia produkcji wydawany był na dewizy oraz starannie obliczany. To sprawiało, że nie było mowy o niezdecydowaniu reżysera czy pomyłkach aktorów.

Ogromne budżety i niskie zarobki aktorów i twórców filmów w PRL-u

Filmy posiadały co prawda ogromne budżety, jednak nie przekładało się to ani na możliwość kupienia dodatkowej taśmy, ani na gaże aktorów i twórców. Nie jest tajemnicą, że Andrzej Wajda za „Popiół i diament”, który odniósł ogromny sukces, kupił sobie używany samochód średniej klasy. Natomiast za wybitną rolę w „Pannach z Wilka” Krystyna Zachwatowicz nabyła sobie zaledwie jeden elegancki sweter.

Przydzielanie budżetów filmowych stało się też naturalnie sposobem na kontrolowanie produkcji, które będą oglądali Polacy. Banalne produkcje otrzymywały dużo większe dotacje, a ich twórcy większe wynagrodzenie. Z kolei „Człowiek z marmuru”, „Miś” czy „Rejs” były wyświetlane w zaledwie kilku kinach.

Cenzura w PRL. Jak reżyserzy sobie z nią radzili?

Pieniądze jak się jednak można domyślać, nie były największym zmartwieniem twórców. Zmorą śniącą się po nocach był cenzor, czyli pracownik Głównego Urzędu ds. Kontroli Widowisk i Publikacji. Obraz był pod lupą już na etapie powstawania scenariusza i równie dobrze mógł już wtedy zostać całkowicie zdyskwalifikowany.

Zanim produkcja trafiła do kin, była oglądana przez wspomnianego urzędnika. Najczęściej kazał wycinać sceny, które najbardziej go rozbawiły. W przypadku „Misia” oczekiwano wycięcia około 40 minut. Twórcy jednak zdecydowali się zaryzykować, a władza zajęta zamieszaniem z powstaniem Solidarności, zwyczajnie nie zauważyła nieposłuszeństwa.

Zdarzało się też, że sprytni reżyserzy celowo kręcili scenę, która nie spodoba się cenzurze i odwróci uwagę od innych ujęć. Przy nagrywaniu „Seksmisji” na taki zabieg zdecydował się Juliusz Machulski. Celowo umieścił scenę, w której Jerzy Stuhr układa palce w „V”, co było symbolem Solidarności. Oczywiście fragment został wycięty. Natomiast w przypadku „Kochaj albo rzuć” podczas pobytu w Chicago ekipa trafiła na przejazd ówczesnego prezydenta kraju Jimmy’ego Cartera. Polityk machał do swoich wyborców, ale ostatecznie zmontowano to tak, jakby machał do bohaterów. Cenzura stwierdziła, że to brak szacunku dla rządzącego, nawet jeśli z Zachodu. Reżyser jednak bez dyskusji pozbył się wspomnianego fragmentu, bo nie był warty ryzyka.

Są jednak też filmy, które nie mogły być dystrybuowane. „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego do kin trafiło dopiero po siedmiu latach czekania. Produkcja ujrzała światło dziennie w 1989 roku.

Cenzor nie potraktował łagodnie także „Misia” Stanisława Barei i kazał wyciąć wiele scen. Gdyby twórcy faktycznie się na to zgodzili, produkcja byłaby krótsza o 1/4. Wymagano, by usunąć m.in. scenę kupowania mięsa w kiosku, zatrzymania węglarzy w melinie pijackiej, rozmowy o tradycji prowadzonej na wozie i w łóżku oraz wręczania kamyka z Jeleniej Góry rodakowi w Londynie.

Nie tylko cenzura. Brak produktów i możliwości kręcenia filmów poza krajem

Problematyczne były też wyjazdy ekipy z kraju. Borykali się z tym twórcy „Misia”, bo część akcji dzieje się w Wielkiej Brytanii. Nie wszyscy mogli wybrać się za granicę, dlatego sceny na angielskim lotnisku Heathrow tak naprawdę nakręcono w warszawskim wieżowcu Intraco. Za granicę udali się wyłącznie aktorzy, reżyser, operator i kierownik produkcji. O pomoc poproszono rodaków mieszkających na miejscu.

Jak łatwo się domyślić, wiele produktów uwzględnionych w scenariuszu po prostu trudno było dostać. Parówki wykorzystane w „Misiu” nie były dostępne w sklepie, więc ekipa filmowa zrobiła je własnoręcznie. Kupiono kilka metrów baraniego jelita i nafaszerowano je mięsem, ale bez żadnych konserwantów więc parówki następnego dnia zmieniły kolor.

Czytaj też:
„Beverly Hills, 90210” ma już prawie 33 lata. Jak zmienili się aktorzy i co teraz robią?
Czytaj też:
Matuszyński kręci nowy film z międzynarodową obsadą. O czym będzie „Minghun”?

Opracowała:
Źródło: WPROST.pl / Filmweb; Dziennik.pl