„Z samotnością jest jak z depresją”. Bartosz Gelner dla „Wprost” o roli w „Pokoleniu Ikea”

„Z samotnością jest jak z depresją”. Bartosz Gelner dla „Wprost” o roli w „Pokoleniu Ikea”

„Pokolenie Ikea”
„Pokolenie Ikea”Źródło:NEXT FILM
– Nigdy nie korzystałem z jakichś taktyk podrywu i uważam, że to wielki błąd ze strony mężczyzn, że zakładają, że jest na to złoty sposób. Instrukcja podrywu nie istnieje. Ale okazuje, że wiele osób w nią wierzy – zdradził Bartosz Gelner, który w „Pokoleniu Ikea” wciela się w główną postać.

Szybki seks nigdy nie był bardziej dostępny – wiedzą o tym bohaterowie „Pokolenia Ikea", ekranizacji bestsellerowej książki o tym samym tytule, autorstwa Piotra C. W dobie aplikacji randkowych wszystko jest na wyciągnięcie ręki – noc bez zobowiązań, realizacja fantazji, nowa kochanka, nowy partner. Tylko czy to wystarczy? O takim świecie – z dystansem i ironią – opowiada „Pokolenie Ikea”. To kino erotyczne skupione na męskim bohaterze, w którego wciela się Bartosz Gelner. Premiera filmu 3 marca 2023 r.

Aleksandra Krawczyk, „Wprost”: Poznałeś tajemniczego Piotra C. podczas pracy nad filmem?

Bartosz Gelner: Osobiście nie, ale podobno kilka razy był u nas na planie incognito. Słyszałem, że podszywał się pod „technicznego”.

Zanim przyjąłeś propozycję zagrania Czarnego, czytałeś książkę, na której podstawie powstał scenariusz?

Nie, czytałem za to kilka wpisów na blogu Piotra C. Przyznam, że nie sięgnąłem po książkę, bo we wspomnianych wpisach nie znalazłem ładunku, który uzbroił mnie w dodatkowe materiały, dzięki którym łatwiej stworzy mi się tę postać. Chciałem zbudować ją samodzielnie, a nie na siłę utożsamiać się z postacią literacką. Co ciekawe, w czasach swojej największej popularności „Pokolenie Ikea” też nie wpadło mi w ręce.

Z tego co pamiętam, to książka nie miała dużej promocji, bo Piotr C. wówczas już miał rzeszę fanów. Jego popularność od początku podbijała też anonimowość i w zasadzie to jestem pełna podziwu, że nie odcina kuponów od sławy.

To prawda, to taki nasz polski Banksy, ale może Piotr C. ukrywa się, bo boi się kobiet i konsekwencji tych szowinistycznych tekstów (śmiech).

Jak Ci się pracowało z Majką Jeżowską?

Jeśli mogę tak powiedzieć, to Majka Jeżowska przeżywa swoją drugą młodość zawodową. Zarówno ja, jak i Dawid Gral (reżyser – red.) byliśmy zachwyceni wizją, że w filmie opowiadającym o pewnym pokoleniu matkę głównego bohatera zagrała artystka, która wykonuje piosenkę „Wszystkie dzieci nasze są”. Niesamowicie podoba mi się ten zabieg, bo to taka „matka nas wszystkich”. Poznanie jej osobiście i wspólna praca na planie były czystą przyjemnością, bo nie bójmy się przyznać, że to prawdziwa legenda.

Często grasz amantów; nie boisz się zaszufladkowania, szczególnie po tej roli?

Bardzo lubię sformułowanie, które nie ja wymyśliłem, ale tak właśnie nazywałem tę postać – dupiarz.

Nie mylić z bawidamkiem (śmiech).

Dokładnie, nie mylić z bawidamkiem. Nie wiem, skąd wzięła się ta łatka, ale podoba mi się. W życiu prywatnym nie mam z tym nic wspólnego, więc jest to ciekawe doświadczenie. Chciałem sprawdzić, czy w ogóle coś takiego przesieję. Podobnie było w przypadku całej tej korporacyjno-prawniczej społeczności, ale też klubów, gdzie podrywa się dziewczyny na jedną noc. Wszystko to było dla mnie w pewnym sensie zaskakujące.

Chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie poderwałeś kogoś na jedną noc?

Nie planowałem – tak to ujmę. Nigdy nie korzystałem z jakichś taktyk podrywu i uważam, że to wielki błąd ze strony mężczyzn, że zakładają, że jest na to złoty sposób. Instrukcja podrywu nie istnieje. Ale okazuje, że wiele osób w nią wierzy. Dawid, reżyser, pokazał mi książkę „The Game”, swoistą encyklopedię podrywu. I skoro ta książka funkcjonuje, to wygląda na to, że są mężczyźni, którzy wdrażają to w życie oraz kobiety, które nie mają świadomości, że ktoś stosuje techniki, na które one dają się nabrać. Ale skoro już pada słowo „nabrać”, to wynika z tego, że wszystko jest udawaniem.

To prawda, ale nie sądzę, żeby komuś to przeszkadzało, jeśli szuka przygody na jedną noc.

To mnie życiowo nie interesuje, ale w przypadku tej postaci i tego fenomenu byłem szczerze zafascynowany, że takie taktyki mogą działać. Chociaż przyznam, że cieszę się, że partnerki czytały scenariusz, więc wiedziały, że mają się nabrać (śmiech).

To film o ciągłym odgrywaniu jakiejś roli?

Myślę, że w przypadku Czarnego – tak. On pogubił się w swoich wyobrażeniach na własny temat. Wymyślił sobie, jak będzie się zachowywać w stosunku do kobiet – w pracy, czy wśród znajomych. Jedyna relacja, w której jest szczery, to relacja z matką – jej nie da się oszukać.

A poza tym Czarny jest wykreowany przez samego siebie. To oczywiście pociąga za sobą samotność, kolejne problemy i brak poczucia akceptacji, bo nie ma pewności, że kiedy ktoś się w nim zakochuje, to tak naprawdę w nim, a nie w jego kreacji. Udaje lepszego od innych, a tak naprawdę sam ze sobą nie może sobie do końca poradzić. Co więcej, ma obok siebie kobietę, która bardzo mu się podoba – nie tylko fizycznie, ale i psychicznie – ale nie może dać sobie rady z tym, że to wreszcie przeciwnik na tym samym poziomie. To wszystko chyba go przerasta.

Określiłbyś Czarnego jako tragiczną postać?

On jest po prostu nieszczęśliwy. Z samotnością jest jak z depresją. Można być uśmiechniętym, a mało kto wie, z czym się mierzymy. Czarny tak się wykreował, że nie dopuszcza do siebie prawdziwych emocji.

Dałeś coś swojej postaci od siebie?

W tym przypadku miałem możliwość pracy nad scenariuszem zanim zaczęliśmy kręcić. To pozwoliło mi dopasować kwestie do siebie. Lubię kiedy postać „leży mi w gębie”. Dałem mu też trochę poczucia humoru, zamiast ciągłej ironii, i sporo czułości w stosunku do Olgi. Mam wrażenie, że w filmie od początku między nimi iskrzy i w widzu pojawia się nadzieja, że tych dwoje może coś zbudować.

Twoim zdaniem to historia o strachu przed prawdziwą miłością, czy strachu przed samotnością?

Zastanawiam się, czy ostatecznie obie te tęsknoty nie są tym samym. W obu przypadkach będzie nam towarzyszyła ogromna tragedia i możliwość, że zawiedziemy tę drugą osobę. Natomiast strach przed miłością to strach przed zatraceniem samego siebie. Takie poczucie chyba towarzyszy współcześnie żyjącym ludziom, którym wydaje się, że są tak idealnie zbudowani, że wręcz samowystarczalni. Tylko że ta samowystarczalność po jakimś czasie staje się nudna i przewidywalna, a my potrzebujemy bodźców.

Według mnie Czarny jest idealnym przykładem strachu przed wielką miłością, a Michalina – strachu przed samotnością. Chciałbym, żeby w zależności od tego, w jakim ktoś jest momencie życia, tak interpretował ten film.

Czytaj też:
Z kury domowej w szefową mafii. Zobaczcie zwiastun „Mafia Mamma” z Monicą Bellucci i Toni Collette
Czytaj też:
Dobre nowości na HBO Max i Netfliksie. Podpowiadamy, co oglądać

Źródło: WPROST.pl