Eurowizja 2022. Kto wygra? Po raz pierwszy od dawna ma to znaczenie

Eurowizja 2022. Kto wygra? Po raz pierwszy od dawna ma to znaczenie

Tęczowy Władimir Putin
Tęczowy Władimir Putin Źródło:Newspix.pl / Mario Mitsis
Tak, jest to konkurs piosenki. Owszem, jest tu jakiś element rywalizacji. Eurowizja jest jednak, czymś znacznie więcej niż tylko plebiscytem na najbardziej chwytliwy europejski hit. To jedno z najważniejszych i największych dorocznych wydarzeń, podczas których świętowana jest równość i różnorodność. W tym roku rezultat końcowy może mieć jednak duże znaczenie. Ewentualne zwycięstwo Ukrainy, będzie klarownym sygnałem Europejczyków dla homofobicznego tyrana z Kremla.

Muzyka wciąż odgrywa w tym wydarzeniu sporą rolę. Nie zamierzam odbierać światła reflektorów występującym. Prawda jest jednak taka, że Eurowizja jest obecnie wydarzeniem, u którego podstaw leży coś znacznie bardziej istotnego niż rywalizacja o miano najlepszej piosenki. Są to wartości: równość, tolerancja, różnorodność i szacunek. Tutaj można być kim się tylko chce, wierzyć, w co tylko zechce, kochać tak, jak się chce i kogo się chce; można przebrać się za wielkiego bakłażana albo wystąpić w sukni balowej. Kicz chodzi tu w parze ze sztuką, a tradycja z ekstrawagancją. Drzwi otwarte są dla każdego.

Dla zapuszkowanego we własnym homofobicznym świecie Władimira Putina, ten kolorowy festiwal tolerancji to istny horror.

Eurowizja, największe święto społeczności LGBT na świecie

Nic dziwnego, że plebiscyt stał się jednym z najważniejszych wydarzeń dla społeczności LGBT. Podczas występów, na widowni obok flag narodowych powiewają flagi tęczowe. Nawet najsprawniejszy realizator transmisji w Telewizji Polskiej, choćby stał nad nim sam Jacek Kurski, nie zdołałby ukryć tej kolorowej rzeczywistości. Tym bardziej, cieszy fakt, że widzowie TVP mają tę rzadką okazję, by przekonać się, że nikt tam nikomu nie wysysa krwi wraz z „tradycyjnymi wartościami”.

Wśród artystów, co roku pojawiają się osoby LGBT – nie tylko geje i lesbijki, lecz także osoby biseksualne, transseksualne i niebinarne. Nikt nie jest zszokowany, wszyscy muzycy przyjmowani są gromkimi oklaskami, pocałunki na scenie szokować mogą wyłącznie część widowni zgromadzoną przed telewizorami, choć obecnie również telewidzowie, przyzwyczaili się do charakteru widowiska.

Czytaj też:
Kalush Orchestra w gronie faworytów Eurowizji. O czym śpiewają i kim są reprezentanci Ukrainy?

Przypieczętowaniem formuły, w której tolerancja wobec różnorodności odgrywa najważniejszą rolę było zwycięstwo Conchity Wurst, czyli austriackiego wokalisty Toma Neuwirtha, który występuje na scenie jako drag queen. Wokalista w wywiadach podkreślał, że swoim występem chciał pokazać, że przy tworzeniu i dzieleniu się muzyką, płeć i orientacja seksualna nie mają żadnego znaczenia. Neuwirth stał się ikoną dla wielbicieli Eurowizji, jak i występujących na niej artystów, którzy chętnie się z nim spotykają i fotografują.

Eurowizja 2022. Trudne sprawy

O realizacji transmisji z konkursu Eurowizji w TVP wspomniałem nie bez przyczyny. W 2019 roku na scenie pojawiła się gościnnie pierwsza w historii transseksulna zwyciężczyni plebiscytu, izraelska piosenkarka Dana International. Wykonała wówczas utwór „Just the Way You Are”. Podczas występu operatorzy kamer wyłapywali w zgromadzonym pod sceną tłumie całujące się pary. Widzowie zobaczyli pocałunki par homoseksualnych i heteroseksualnych. Dodam, że nie wszyscy widzowie. Telewizja Polska zdecydowała się bowiem, na wycięcie tego fragmentu. Zabieg wytłumaczono koniecznością zmieszczenia się, w przeznaczonym na konkurs Eurowizji, czasie antenowym.

W tym samym roku z plebiscytu wycofały się Węgry. Choć nigdy nie podano żadnego oficjalnego powodu tej decyzji, to według brytyjskich mediów, władze podjęły taką decyzję ze względu na „zbyt homoseksualny charakter imprezy”. Doniesieniom tym zaprzeczył, oczywiście, rzecznik węgierskiego rządu, ale poglądy Viktora Orbana na temat społeczności LGBT nie są tajemnicą.

Eurowizja 2022. Co jeśli wygra Ukraina?

Tegoroczna Eurowizja jest inna niż poprzednie. Choć organizatorzy konkursu robią wszystko, by uciec od polityki, to tym razem jest to po prostu niemożliwe. Plebiscyt odbywa się, kiedy w Ukrainie wciąż trwa rozpętana przez Putina krwawa wojna. W finale konkursu znaleźli się przedstawiciele Ukrainy i mają realne szansę, by wygrać.

Nie jest prawdą, że wygrana Ukrainy nie miałaby żadnego realnego znaczenia dla losów wojny. Jeżeli Europejczycy zagłosują na zespół Kolush Orchestra, to wyślą bardzo czytelny sygnał wsparcia dla wszystkich Ukraińców, potrzebujących każdego – również symbolicznego – wparcia. Co więcej, w myśl eurowizyjnych zasad, kolejna edycja konkursu mogłaby w takim wypadku odbyć się w Kijowie. Dziś trudno sobie wyobrazić, by było to możliwe, ale jakże wspaniała to perspektywa.

Jeśli Eurowizja, będąca radosnym karnawałem wolności, różnorodności i tolerancji, czyli wszystkiego tego, czego Putin nienawidzi, odbyłaby się w ukraińskiej stolicy, to byłby to piękny manifest niezłomności naszych wschodnich sąsiadów.

I choć Krystian Ochman naprawdę zaprezentował utwór dużo lepszy, niż wielu jego poprzedników, to życzę sobie i nam wszystkim, by to właśnie Kolush Orchestra wyjechała z Turynu zwycięska.

Czytaj też:
Są na szczycie, na koncerty przychodzą tłumy. „Mówimy, co nam się w Polsce nie podoba”