Ireneusz Czop: Życie jest zaskakujące. Nagłe zdarzenie może wywrócić wszystko do góry nogami

Ireneusz Czop: Życie jest zaskakujące. Nagłe zdarzenie może wywrócić wszystko do góry nogami

Dodano: 
Ireneusz Czop na planie serialu „Krew”
Ireneusz Czop na planie serialu „Krew” Źródło: Materiały prasowe / Witek Baczyk / Polsat
Serialowy Jerzy Gajewski z serialu „Krew” opowiada „Wprost” o życiu, scenie, która wywołała u niego ciarki i młodych aktorach. Nie tylko.

W najbliższy piątek na antenę Polsatu drugi sezon serialu „Krew”, wyreżyserowanego przez Marcina Ziębińskiego. Produkcja podbiła serca widzów niepokojącym klimatem prowincjonalnego miasteczka, gdzie za pozornym spokojem kryją się mroczne sekrety i obsesje. Teraz powraca z sześcioma odcinkami, które mają jeszcze mocniej trzymać w napięciu. Akcja rusza w momencie, gdy Jerzy Gajewski (Ireneusz Czop) opuszcza więzienie i próbuje naprawić relacje z dziećmi. Jego córka Alicja (Katarzyna Z. Michalska) staje w obliczu kryzysu w związku z Patrykiem (Kamil Kula) i problemów ze zdrowiem. Sprawy komplikują się dramatycznie, gdy dochodzi do wypadku, a w bagażniku jej auta zostaje odkryte ciało.

Główną postać w serialu kreuje Ireneusz Czop, jeden z najbardziej wszechstronnych polskich aktorów. Urodził się 6 lipca 1968 roku w Płocku, aktorstwo studiował w legendarnej łódzkiej filmówce, gdzie dziś sam wykłada jako doktor habilitowany sztuk teatralnych. Na koncie ma ponad 40 ról filmowych, 30 teatralnych i 20 serialowych. Widzowie znają go zarówno z wielkiego ekranu – z głośnych produkcji takich jak „Pokłosie”, „Jack Strong”, „Wołyń” czy „Słodko gorzki” – jak i z popularnych seriali, m.in. „Komisarz Alex”, „Prawo Agaty”, „Glina”, „Misja Afganistan”, „Chyłka” czy „Wielka woda”. Szeroką rozpoznawalność przyniosła mu również rola Przemka Wolińskiego w telenoweli „Samo życie”. Aktor od lat pozostaje wierny scenie. Grał w łódzkich teatrach – Powszechnym, Nowym i im. Jaracza, a także na deskach stołecznego Teatru Narodowego. To właśnie za kreacje teatralne otrzymał najważniejsze nagrody: Złotą Maskę za rolę Antyfolusa w „Komedii omyłek” i Grand Prix za postać Flinta w „Blasku życia” na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Za swoje osiągnięcia artystyczne nagrodzony został również prestiżową Nagrodą im. Aleksandra Zelwerowicza.

Andrzej Kwaśniewski: Okazją do naszego spotkania jest premiera drugiego sezonu serialu „Krew” na antenie Polsatu. Gdyby miał pan w kilku słowach zachęcić widzów, dlaczego warto?

Ireneusz Czop: Warto, bo życie jest skomplikowane. Warto, bo najprostsze rozwiązania są chyba najlepsze, najbardziej skuteczne. Warto zobaczyć, że ludzie są inni i że to jest po prostu nasze bogactwo. Myślę, że w tym serialu zaskakujące jest to, że przekracza pewien stereotyp naszego myślenia. Że czasami szukanie szczęścia w jakichś mrzonkach może być porażką. Natomiast akceptowanie siebie i zrównoważonej szczerości, a także szczerości innych ludzi, daje szansę, żebyśmy byli razem, w rodzinie, w przyjaźni.

Rodzina, akceptacja, szczerość, ale też w serialu aż kipi od przeróżnych rodzinnych emocji, konfliktów. W jakim stopniu jest to panu bliski temat?

Tak, jak powiedziałem, że życie jest zaskakujące. Mamy oczekiwania wobec siebie, dzieci, wszystkiego dookoła, mamy stereotypy w sobie, modele szczęścia rodzinnego. Aż tu nagle przychodzą zdarzenia, które to wszystko wywracają do góry nogami. Część z tych serialowych konfiguracji oczywiście jest mi bliska poprzez moje doświadczenia, bo nasze rodziny są po prostu podobne. Zawsze jest niespodzianka, zawsze są jakieś napięcia, miłości, odejścia. W serialu jest tego chyba jeszcze więcej, bo w grę wchodzi na przykład choroba. Śmiertelna. I niestety się okazuje, że dotyczy to dzieci. To jest straszne. Kiedy rodzic patrzy na dziecko, które ma policzone dni i ten rodzic będzie musiał je przeżyć. Taka perspektywa zmienia kardynalnie punkty widzenia i myślenia o życiu. Każda chwila staje się ważna. Patrzę też na moich przyjaciół czy znajomych, którzy przeżywali najróżniejsze tego typu tragedie. I ta opowieść też jest dla nich, bo to nie jest tak, że mówi się o sobie przez aktorstwo, ale przede wszystkim o przyjaciołach, o rodzinie. Kreśli się historie o innych ludziach, o tych, o których się czytało albo zna się bezpośrednio.

„Krew”, 2. sezon

Tym bardziej że serial, pomijając wątek kryminalny, jest bardzo... ludzki?

Tak, to jest uniwersalna opowieść. Pierwsza część jest niezwykle mocna. Temat wymuszonej eutanazji to będzie za chwilę bardzo poważna dyskusja społeczna, ogólnoświatowa, zwłaszcza w krajach rozwiniętych i bogatych. Natomiast w drugiej części to, że córka przejmuje po matce chorobę, jest dla ojca po granicznych przejściach totalną tragedią. Ja sam na pewno przeżywam razem z bohaterami tego serialu skrajne emocje i mam nadzieję, że również widz te emocje przejmie od nas. To są ludzkie dylematy, kiedy widzimy, że chcielibyśmy żyć długo i szczęśliwie, a inni chcą żyć po prostu intensywnie i nagle się okazuje, że nie mamy jasnej odpowiedzi na to, co jest lepsze. Widzimy to zwłaszcza w rodzinach naznaczonych chorobą. Ktoś chce każdy swój dzień przeżyć niezwykle na 100 proc., na 200, tak, że aż jest przegrzany. To powoduje, że popełnia błędy. To powoduje, że nagle kogoś skrzywdzi, a kogoś za bardzo kocha. Mówię tu o serialowej córce, o zięciu, których zresztą bardzo pięknie zagrali Katarzyna Z. Michalska i Kamil Kula.

Spore zmiany zaszły także w kreowanym przez pana bohaterze?

Jerzy Gajewski, wychodząc z więzienia, wychodzi napiętnowany. To jest kompletnie inny człowiek. Już nie jest lekarzem, personą z prestiżem i ma poważny kłopot. W jaki sposób jest w stanie pomóc, kiedy nie ma wcześniejszych możliwości? Mimo to bierze na barki, trochę z cienia, a czasem wprost, ten trud bycia w rodzinie. To bardzo ciekawa kwestia dotycząca charakteru, po którym właśnie rozpoznajemy ludzi. Oczywiście, cechują nas sukcesy życiowe, prestiż, szacunek społeczeństwa czy społeczności, które przez lata zdobywamy, ale kiedy to wszystko tracimy, musimy zacząć nie tylko od zera, ale wręcz od jakiegoś strasznego minusa.

Pan jest zawsze na ekranie niesamowicie autentyczny. Jest na to jakiś sposób? Ma pan jakąś metodę?

Myślę, że dzisiaj mogę powiedzieć, że nie mam. Kiedyś próbowałem różnych systemów akademickich typu Stanisławski czy Lee Strasberga, czy Gurdżijewa, czy jeszcze estetyki praktycznej Mameta. Oczywiście możemy o tym rozmawiać, ale to jest teoretyczna rozmowa. Myślę sobie, że jest coś takiego, jak suma doświadczeń, suma poszukiwań, jakiś taki dziwny ludzki shaker. Trudno się odciąć od doświadczeń czy zdobyczy, które się ma. Prawdopodobnie mój głos będzie brzmiał podobnie w następnych rolach. Natomiast jest coś, jakiś wektor wewnętrzny, który popycha nas do tego, żeby zobaczyć człowieka w filmowej postaci i sytuacji, żeby go „rozepchnąć” trochę, żeby on nie był papierowy. Zobaczyć podobnego człowieka jak w prawdziwym życiu, przyjrzeć się z uważnością, co tam jest tak naprawdę dobrego, a co jest złego.

Przeważnie gra pan mocne charaktery?

Staram się nie bronić moich postaci. Zostawiam to widzowi. Czasami to są postaci bezwzględne albo trudne, ale wydaje mi się, że my sami jesteśmy trudni. Tak, ludzie są trudni. I potrzebujemy dużo czułości, żeby tę drugą osobę zaakceptować. Tak się teraz dużo mówi o akceptacji samego siebie. Sam nie wiem, czy to mam. Szukam więc w moich postaciach właśnie takiej walki wewnętrznej. Co ja mam zrobić? Jaki wybór podjąć? W którą stronę pójść? Czy ja, jeżeli pomogę, to zrobię dobrze, czy jak nie pomogę, zrobię dobrze? Bardzo chcielibyśmy być dobrzy, ale co to znaczy być dobrym? Mam nadzieję, że ten rodzaj pytań przechodzi na widza. Może to jest właśnie jakiś rodzaj autentyczności, że nie jesteśmy tacy pewni, wykuci z marmuru.

Ireneusz Czop i Piotr Głowacki na planie serialu „Krew 2”

Wspominał pan, że ludzkie wybory są dla pana bardzo ważne. Czy pan stara się wybierać role, które panu odpowiadają?

Jest dysonans pomiędzy tym, jak ludzie mnie widzą i jak ja sam emanuję. Na przykład ktoś do mnie przychodzi i mówi: „Słuchaj, wiem, że jesteś poważnym aktorem, a mam tutaj dla ciebie komediową propozycję, ale czy ty masz poczucie humoru?” (śmiech) Gram trudne postacie, ale też śmieszne, jak Puchała w Aleksie („Komisarz Alex” – przyp.red.), w teatrze, zdarza mi się jakiś ciepły fajtłapa, albo literat, który jest pantoflarzem i nie do końca daje sobie radę w życiu. To są super wyzwania i mnie się to podoba, za to jestem wdzięczny, że mieści się w mojej drodze zawodowej całe uniwersum postaci i to, że nie muszę się szufladkować i powiedzieć sobie: „Ja teraz będę szwarc charakterem do końca życia”. Na pewno szukam czegoś w aktorstwie, żebym się nie nudził. Żeby mnie to rozwijało, bo jak mnie to nie rozwija, to po co to brać?

Czy jakiejś roli pan odmówił? Z jakiego powodu?.

To się zdarza. Chodzi o pewną chemię. Już na poziomie rozmów i castingu jest tak, że z reżyserem czujemy, w którą stronę podążamy. Z Marcinem Ziembińskim, niestety już świętej pamięci, studiowaliśmy, przez lata nie pracowaliśmy razem i nagle spotykamy się przy „Krwi”. Początek to było docieranie się, a potem już czysta przyjemność bycia ze sobą. Wiedziałem, czego on ode mnie oczekuje, gdzie mam przestrzeń na improwizację, wiedziałem, że mogę się z nim też dogadać na poziomie technicznym. Mówił mi: „Irek, słuchaj, tutaj będziemy to tak montować, tutaj to inaczej zaproponuj, a tam inaczej wejdziemy w kolejną sekwencję”. Bardzo istotna jest techniczna sprawność. Wracając do pytania, na 100 proc. jest tak, że my się przyciągamy jako ludzie. Mamy jakąś podobną cechę, jakąś wartość, którą bierzemy. Dlatego pracuję z Jankiem Holoubkiem, Leszkiem Dawidem, Władkiem Pasikowskim, czy Marcinem Ziembińskim. Mógłbym tak wymieniać bardzo wiele osób z przestrzeni telewizyjno-filmowej, ale tak jest też w teatrze. Rzeczywiście, parę wyborów mam, które... są okupione tym, że nie zagrałem w paru filmach i teatrach.

Wróćmy jeszcze do serialu. Czy jakiś moment na planie, jakaś scena wywołała w panu dreszcze na ciele lub na duszy?

Największe wrażenie robi zawsze pierwszy moment czytania scenariusza. Czy on w ogóle bierze? Poza tym ja lubię być z ludźmi. Patrzeć, jak koledzy grają, kombinują, jak oddychają, czego szukają. Lubię te obserwacje. Scena? Moment kopania dołu z Kamilem Kulą. To był długi dzień, duża po prostu fizyczność, do tego trudna pogoda, bardzo gorąco. Jak się siedzi w takim dole, to różne rzeczy do głowy przychodzą człowiekowi, nie do końca aktorskie (śmiech).

Ireneusz Czop i Kamil Kula na planie serialu „Krew 2”

Po takim emocjonalnym graniu, jaki ma pan sposób na zregenerowanie się, odejście od roli?

Jedni medytują, inni piją, inni biegają, inni wyjeżdżają... są różne techniki. Ja od lat tego poszukuję. Pewnie każda rola wymaga czegoś innego, tak wejścia, jak i wyjścia z roli. Rzeczywiście ten ostatni okres mam dosyć gęsty. Chwilami nie jestem z tego zadowolony, bo nie mam czasu na to, żeby naładować baterię. No cóż, akceptuję to. Jeśli już jest wolny czas, to wybieram wyjazd z rodziną. Idę na ćwiczenia. Ćwiczę, właśnie wróciłem z treningu, jeszcze wymyśliłem sobie, że jeżdżę na rowerze na trening. Potem wracam z treningu rowerem, żeby się tak całkowicie wymęczyć fizycznie. Pesel jest nieubłagany, a więc musimy wykonywać więcej pracy niż kiedyś.

Jest coś, co sprawia panu pozazawodową przyjemność?

Mnie sprawia przyjemność, kiedy mam czas na swój prywatny wybór. Czyli czytam niezawodowo książkę, oglądam niezawodowo film, idę ćwiczyć niezawodowo. To mi się strasznie podoba. Kiedy mogę niezawodowo rozmawiać z ludźmi. To mnie wtedy ładuje. Ładują mnie moi przyjaciele, mój dom. To na pewno. Bardzo bronię mojej prywatności. Uważam, że to jest super, żeby mieć rozdzieloną przestrzeń zawodową i prywatną. To jest fajne, że wpuszczam do tych światów ludzi, którzy naprawdę chcą ze mną być.

Jest pan również wykładowcą w Łódzkiej Szkole Filmowej. Jak pan ocenia młode pokolenie aktorów, którzy opanowali seriale, media?

Musimy zacząć od tego, że tak do końca nie wiemy, jako pedagodzy, do czego przygotowujemy młodych ludzi, ponieważ przestrzeń wokół nas zmienia się w zaskakujący sposób. Nie mamy pojęcia, co wymyśli sztuczna inteligencja, co będzie za chwilę z człowiekiem w tak wysoce cybernetycznym świecie, co to zwierzę ludzkie ma dalej robić? To jest inny świat. Młodsze pokolenie inaczej do wszystkiego podchodzi i to my starsi często musimy się uczyć ich języka. Musimy zmienić trochę kody kulturowe, bo oni mają trochę inne niż my. Oglądali inne bajki, innej muzyki słuchali. To normalne, że będziemy się kłócić, że będziemy mieli trochę inne myślenie i też to jest normalne, że oni inaczej podchodzą do swoich celów.

Coś nas trochę jednak różni?

Są bardziej niecierpliwi, chcą mieć teraz, nie potem. To jest też trochę nasza wina, w sensie pokolenia ojców i matek, bo chcieliśmy im zapewnić wszystko, a więc wszystko mieli. Zawsze był komfort. Jest tendencja do narzekania na młodych. Mogę też tak powiedzieć oczywiście, ale bym skrzywdził tych ludzi, którzy są fantastyczni. Mam wielu absolwentów, którzy mnie zaskakują, mają bardzo świetne podejście do życia, czasem nie rozumiem ich mechanizmów, przez które dochodzą do efektu, ale dochodzą. Jestem z nich dumny, ale też z tych, którzy się przebranżawiają albo przekształcają w innych artystów — piszą scenariusze, są reżyserami, producentami albo kierownikami dyżuru planu filmowego. Niektórzy szukają wypowiedzi w podcastach, inni nagrywają audiobooki. To jest świetne.

Nie każdemu się jednak udaje?

Nie mają łatwo. W ciągu roku różne szkoły aktorskie prywatne i państwowe kończy około 300 osób, a więc w ciągu 10 lat taka grupa targetowa, która może zagrać podobne role np. w grupie postaci od 20 do 30 lat to przerażająca ilość 3 tysięcy aktorów. Jest problem. Podaż i popyt, jak to wszystko zrównoważyć.

Czytaj też:
Polski thriller psychologiczny powraca. Z nową obsadą i w telewizji
Czytaj też:
Pełna emocji jesień w Polsacie i Polsat Box Go

Źródło: WPROST.pl