Katarzyna Burzyńska-Sychowicz: Pandemia to był test dla małżeństw, dla par i związków?
Sonia Bohosiewicz: Zostało to policzone w ilości rozstań, kryzysów, w jeszcze większej ilości przepisywanych tabletek, antydepresantów, wykupionego xanaxu w aptekach – myślę, że będziemy zbierać tego żniwo przez następne dziesięciolecia. Nazwałaś to testem, ja nie miałam wrażenia, że to był test, bardziej odczuwałam to jako przymusowe zatrzymanie się, żeby się sobie przyjrzeć. My, jako rodzina, nasza czwórka, ludzie, którzy mieszkają ze sobą, rodzice zajmujący się dziećmi i dzieci oraz pies przeszliśmy ten covidowy okres fantastycznie; wiedzieliśmy, co i jak robić, jak sobie pomagać, jak działamy w stresie itd. Gotowanie, zakupy, to całe ogarnianie naszego świata, radzenie sobie w zamknięciu, bycie razem – to było absolutnie ok. Jeżeli mówisz o testach – nasza rodzina ten egzamin zdała bardzo dobrze.
Ale co też zrobił COVID? Zmusił nas wszystkich do przyjrzenia się naszym relacjom i myślę, że w niejednym domu zawisło takie fundamentalne pytanie: A gdyby się okazało, że to jest właśnie koniec świata, czy to jest ta relacja, w której chciałeś być? Czy to było rzeczywiście to? No i tu zaczęło się u mnie „odgruzowanie”.
Kobiety są bardziej skłonne do wiwisekcji i analiz, mężczyznom nie jest z tym po drodze, wolą pójść razem na wódkę i dać sobie po pysku – tego w relacji damsko-męskiej niestety nie da się zrobić. Rzeczywiście to ja byłam motorem do przetrzepania tzw. relacyjnych dywanów.
Na początku wydawało się, że to będzie zwykłe sobotnie sprzątanie, ale czym głębiej szłam, okazywało się, że trzeba zrobić dłuższe i poważniejsze porządki, a potem: wymienić framugi, że tu jest jeszcze źle, a na koniec otwarliśmy szafę, która była w piwnicy i okazało się, że tam to nikogo nie było od wielu lat i wszystko się z niej wysypało…
Robiliście to sami czy mieliście wsparcie psychoterapeutyczne?
Jesteśmy ludźmi dorosłymi, szczepionymi i wykształconymi – oczywiście, że sięgnęliśmy po specjalistę. Jeżeli macie do zrobienia tego typu porządki, namawiam do tego, żeby spotkać się z mądrą osobą trzecią, która pomoże przez to przejść, z takim negocjatorem, kimś, kto ma doświadczenie, kto wie, jak to się robi, jakie są mechanizmy i skąd one się wzięły. Chodziłam na takie spotkania, czasem trwały i 3 godziny. Brałam ze sobą kiść bananów i wypijałam tam 2 litry herbaty z miodem, a i tak po godzinie byłam już niesamowicie głodna i wyczerpana energetycznie – po prostu nie są to lekkie i łatwe rzeczy. Kiedy idziesz na Kilimandżaro, nie dziwisz się, że będą ci po drodze odmarzać palce. Jest to ciężkie, ale da się to przejść.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.