„Czarna Wdowa” lepsza od nowych „Bondów”, słabsza niż nowe „marvele”. Niełatwa recenzja hitu

„Czarna Wdowa” lepsza od nowych „Bondów”, słabsza niż nowe „marvele”. Niełatwa recenzja hitu

Scarlett Johansson jako Natasza Romanoff w filmie „Czarna Wdowa”
Scarlett Johansson jako Natasza Romanoff w filmie „Czarna Wdowa”Źródło:Marvel Studios/Disney
Wychodząc z kina po seansie „Czarnej Wdowy” byłem zadowolony i powtarzałem wszystkim, że obejrzałem bardzo przyjemny film akcji. W mediach społecznościowym i u cenionych przeze mnie blogerów natrafiłem jednak na dziesiątki negatywnych komentarzy. Szybko zorientowałem się, że nie będzie to łatwa recenzja.

Na początku kwestia porządkowa. „Czarna Wdowa” od 9 lipca gości także w polskich kinach. Po tygodniu wyświetlania możemy więc chyba pozwolić sobie na rozmowę także o scenariuszu. Jeżeli jednak stosujecie ostrą politykę antyspoilerową, to odradzam dalszą lekturę tekstu. Sam jestem na tyle uczulony na spoilery, że byłbym mocno rozczarowany, dowiadując się przed seansem, że...

...„Czarna Wdowa” to film dość krytycznie przyjęty przez recenzentów. W serwisie IMDb zasłużył jedynie na 7/10, Rotten Tomatoes daje mu 80 proc. pozytywnych recenzji (92 proc. jeśli chodzi o publikę), a najgorzej jest na rodzimym Filmwebie – jedynie 6,7/10 – zarówno u publiczności, jak i u recenzentów. Takie informacje już przed seansem mogą nastawić widza w określony sposób i zepsuć mu frajdę z oglądania.

„Czarna Wdowa”. 7/10, czyli trzeba zobaczyć

Ja też daję tej produkcji 7 z plusem, ale siódemka siódemce nierówna. Moja ocena idzie w pakiecie ze zdaniem: „Polecam, idźcie do kina, to bardzo przyjemny akcyjniak”. Oceny większości polskich recenzentów opatrzone są z kolei etykietami: „nudny”, „głupi”, „leniwy” i „rozczarowujący” film.

Czy to efekt nadmiernych oczekiwań? W końcu ostatni film z MCU wyszedł w czerwcu 2019 roku, a premiera „Czarnej Wdowy” odsuwana była jeszcze z powodu pandemii. „Black Widow” miała też otwierać czwartą fazę wciąż podnoszącego poziom Marvel Cinematic Universe, tymczasem do poziomu „Spider-Man: Daleko od domu” nasza Natasha ma... dość daleko.

Mało Wdowy we „Wdowie”

Zacznijmy od tego, że Czarna Wdowa wreszcie doczekała się filmu jej poświęconego i... zaskakująco mało w nim Czarnej Wdowy. Natasha Romanoff musi dzielić się ekranem z całą swoją "rodziną". Czy przybliża nas to do tej postaci? Biorąc pod uwagę tylko umowne pokrewieństwo oraz niski stopień przywiązania do siostry i rodziców... to niekoniecznie. Tu stawiałbym główny zarzut wobec tego filmu i nie byłbym odosobniony.

Reżyserka Cate Shortland i scenarzysta Eric Pearson krytykowani są jednak nie tylko za powierzchowne przedstawienie Natashy Romanoff, ale także psychologiczną płyciznę towarzyszących jej na ekranie członków rodziny i przeciwników. Jak dla mnie Red Guardian w swojej komediowej odsłonie jest wystarczająco wyrazisty, a Florence Pugh z pewnością jeszcze zabłyśnie w... swoich filmach (lub serialach, nie zdradzam za wiele).

„Czarna Wdowa”. Aktorskie popisy z jednym słabszym punktem

Minimalnie więcej można by wymagać od przeciwników naszej protagonistki. Faktycznie, potencjał Taskmastera wydaje się niewykorzystany (chociaż pościg w Budapeszcie, palce lizać!). Dreykov również zapowiadał się świetnie, by później szybko uleciała z niego para. Melina grana przez Rachel Weisz to zdecydowanie najsłabsza kreacja całego filmu, także od strony aktorskiej.

Zaznaczmy przy tym, że sposób poprowadzenia postaci oddzielamy od starań zebranych na planie gwiazd. Poza wspomnianą Weisz, artyści zwerbowani przez Marvel Studios spisali się bez zarzutu. Solidna Scarlett Johansson, wywołujący uśmiech Florence Pugh i David Harbour, przykuwający do ekranu Ray Winstone i sympatyczny O-T Fagbenle. Tu nie możemy niczego zarzucić.

Marvel Studios to nie Scorsese

Faktycznie, niektóre przemiany i decyzje bohaterów sprawiają jednak wrażenie kiepsko umotywowanych. Całe zawiązanie filmu byłoby może bardziej zgrabne, gdyby główna bohaterka nie podejmowała straceńczej misji, tak jak niektórzy wybierają płytki do mieszkania. Zabrakło tu pomysłu, linijki tekstu więcej, ale hej – przecież to film Marvela, a nie Scorsese. Prawda?

A może fani Avengersów uwierzyli już, że kolejne odcinki tej franczyzy w końcu dogoniły słynne „Kino” amerykańskiego reżysera? Być może rozpuściły nas seriale „WandaVision”, „Falcon i Zimowy Żołnierz” oraz „Loki”? Na pewno zrobiły to ostatnie części „Avengersów” i filmy ze Spider-Manem. Spodziewać się jednak po przygodach Natashy Romanoff sesji terapeutycznej z dysfunkcyjną rodziną czy przepracowywania sierocych traum, to nieco za dużo, nie sądzicie?

Od filmów Marvel Studios nigdy nie wymagaliśmy za wiele. Zawsze chcieliśmy dostać po prostu swoich bohaterów, zamieszać nimi w różnych układach i podglądać, jak sobie radzą. To opera mydlana z najlepszymi aktorami, najlepszym marketingiem i najlepszymi możliwymi efektami, ale nadal niewykraczająca poza swój gatunek – „filmów superbohaterskich”. Czyli tego rodzaju filmów akcji, w których główni bohaterowie zamiast jeansów noszą lateks, a przeciwko broni palnej wyciągają gołe pięści i kuloodporne stroje.

Czarna Wdowa to Avenger z krwi i kości

Być może w przypadku Natashy Romanoff spodziewaliśmy się bardziej ludzkiego podejścia. W końcu to jedna z tych super bohaterek, które nie dysponują boskimi mocami. Scenarzyści zdecydowali jednak inaczej – Czarna Wdowa jest tutaj nie do zagięcia. Wyprzedza przeciwników o kilka kroków, wplątuje ich w swoje intrygi, kule i rakiety się jej nie imają, a do tego potrafi kopnąć gdzie trzeba i jeszcze wykonać przy tym efektowną pozę.

I ogląda się to świetnie. Dostajemy dynamiczną historię, która prowadzi nas przez przepiękne lokacje: USA, Maroko, Norwegię, Węgry, Rosję. Obserwujemy ostre i szybkie starcia. Krótkie, ale treściwe pościgi. A wszystko to podlane znakomitymi efektami. Imponuje zwłaszcza rozmach ostatniej sceny walki, przy której nasuwają się zarówno pozytywne skojarzenia z zamkiem Laputa studia Ghibli, jak i negatywne z Gwiazdą Śmierci.

Przygrywa nam przy tym świetna muzyka, z klimatycznym coverem Nirvany na otwarcie i wywołującym ciarki chórem w napisach końcowych. Wystarczy kilka minut z soundtrackiem „Black Widow”, by przypomnieć sobie to miłe uczucie towarzyszące w trakcie filmu i po wyjściu z kina. Pewnie dałem się nabrać magikom Marvela na ich sztuczki. Pewnie długie czekanie na kolejną produkcję z ulubionej serii sprawiło, że z zachwytem przyjąłbym cokolwiek, tak jak po okresie głodówki cieszy nawet najprostsza potrawa.

Dlaczego właściwie podobała mi się „Czarna Wdowa”?

Może miałem zwyczajnie dobry dzień, dobre towarzystwo i żadnych oczekiwań. Kiedy czytam argumenty przeciwników tego filmu, przyjmuję je w pełni. „Czarna Wdowa” nie jest arcydziełem, często trzeba przymykać oko na głupotki scenariuszowe i dać się nieść akcji, nie pytając o logikę. Albo o to, czy w 2021 roku długie najazdy na tyłek głównej bohaterki to na pewno dobry i potrzebny pomysł. Zwłaszcza w kontekście nie tak dawnej krytyki „Iron Mana 2”.

Ostatecznie jednak jest to wielkie święto dla fanów MCU, tak jak Euro 2020 jest świętem dla kibiców piłki nożnej. Niżej podpisany do tych fanów oczywiście się zalicza, podobnie jak chyba każdy, kto idzie do kina na film o żeńskiej wersji Jamesa Bonda. „Czarna Wdowa” zresztą bije o kilka długości najnowsze odsłony przygód agenta 007. Że nie przystaje do nieco wyżej ostatnio wiszącej poprzeczki MCU? No trudno, kolejne fazy ocenialiśmy po tym, jak się kończyły, a nie jak zaczynały.

Czytaj też:
„Rojst'97” – recenzja. W sieci roi się od zachwytów. Czy rzeczywiście są zasłużone?

Źródło: WPROST.pl