„10 kwietnia 2010. Dekada. 10 lat temu skończył się świat. Mój stary świat. Rano cień sylwetki na korytarzu, trzask zamykanych ostrożnie drzwi. Spokojny oddech dziecka z małego łóżeczka ze szczebelkami. Okruchy chleba na blacie, niedopita kawa. Koszula z poprzedniego dnia rzucona w biegu… Resztki dawnego życia. Wtedy – irytujące. Potem – święte” – napisała Joanna Racewicz na Instagramie.
„»Wrócę po osiemnastej, Kochanie« – obiecywał, gdy w piątek wrócił z pracy przed północą. Gdy szykował garnitur na następny poranek. Ciemny granat. Mogłam go opisać ze szczegółami rosyjskiemu prokuratorowi w Moskwie dwa dni później.. Zobaczyłam – porwany i ubłocony. Cuchnący naftą. Smoleńsk był zamianą na grafiku. Rosja za Stany. »Joasia, polecę z Prezydentem do Katynia. To tylko jeden dzień. Zamienię się z M., będę mógł być na urodzinach Igora«. Były 23 kwietnia. Tuż po pogrzebie Taty. Piękne, huczne, szczególne. Tylko dlatego, że przyjaciele powiedzieli: »Wszystko zorganizujemy. Tylko przyjedź«” – czytamy dalej.
„Dziesięć zabranych, ukradzionych lat”
Joanna Racewicz opisała także m.in. problemy, z którymi musiała się zmagać jako matka. „Morze dobra. I koszmar polsko-polskiej wojny. Stygmat wyryty na czole. Na czołach. Nas wszystkich. Wdowy smoleńskie, wdowcy. Osierocone dzieci. Opuszczeni rodzice i przyjaciele. Dziesięć lat rozdrapywania ran. Przymus wytłumaczenia dziecku, co znaczy »ekshumacja«. I dlaczego mama długo tego dnia nie wróci. Świt na Powązkach. Cierpiąca skóra w zakładzie medycyny sądowej. Krzyki, pochodnie, upiory. Dziesięć zabranych, ukradzionych lat. I tyle samo – pamiętania o okruchach... Ważnych, jak relikwie” – napisała dziennikarka.
Joanna Racewicz w poruszającym wpisie zaznaczyła, że „jeśli to prawda, że wszystko w życiu dzieje się »po coś« – to może właśnie po to, żeby zrozumieć, że w życiu najważniejsze są drobiny codzienności”. „Nie – wojna, zbroja i akademia ku czci. Zwyczajne – kocham, dziękuję, przepraszam, poproszę. Dziesięć lat później, w Wielki Piątek, wieczór tajemnicy i misterium poświęcenia, zamknięci w twierdzach własnych domów, z bliskimi, których do końca nie znamy – popatrzmy im w oczy. Głęboko. W ciszy. Bez zadr i żali. Wtedy znajdzie się w nich wszystko, za co warto kochać. Byle nie było za późno” – czytamy.