Przejmujący dramat „Innego końca nie będzie” i debiut fabularny Moniki Majorek, to opowieść o rodzinnych relacjach, emocjach i pamięci, która już przed premierą zdobyła uznanie na prestiżowych festiwalach. Producentem filmu jest studio Agart. Znane z ambitnych, często autorskich projektów na skalę międzynarodową oraz z realizacji wielu nagradzanych filmów. Rozmawiamy z producentem filmu, Dawidem Szurmiejem.
Z perspektywy producenta filmowego, każda decyzja to nie tylko kwestia artystyczna, ale i biznesowa, więc co takiego przekonującego miało w sobie „Innego końca nie będzie”?
Dawid Szurmiej: „Innego końca nie będzie" to projekt, który od samego początku fascynował nas swoim uniwersalnym przesłaniem. To opowieść o kondycji współczesnego świata, o poszukiwaniu sensu i mierzeniu się z własnym strachem. Rzeczywiście kwestie biznesowe są bardzo ważne – przecież jakoś trzeba film sfinansować. Jeśli jednak zaczniemy patrzeć na filmy wyłącznie jak na cyfry, to umknie nam to, po co je robimy.
Filmy robi się z wielu powodów, a każdy z nich jest równie ważny, bo kino to coś więcej niż tylko rozrywka. To forma sztuki, ale też dialogu z widzem – sposób na opowiadanie historii, dzielenie się emocjami i spojrzeniem na świat. Naszym zadaniem jako producenta jest przedstawienie sztuki w taki sposób aby ten dialog z widzem nawiązać.
„Innego końca nie będzie” miało w sobie to coś – czyli pełnokrwisty scenariusz i osobę Moniki Majorek, reżyserkę filmu, która obudowała fabułę niesamowitą historią. Dobrze, wiedziałem w jaką podróż się wybieramy, ale teraz, kiedy lepiej się z Moniką znamy, wybrałbym się tę jeszcze raz. Od początku byłem przekonany, że film ma potencjał – zarówno festiwalowy, jak i frekwencyjny. Trzeba było się jedynie zastanowić jak nawiązać z widzem wcześniej wspominany dialog. Film porusza tematy uniwersalne, ale często niewypowiedziane.
Obawialiśmy się, że ludzie mogą nadal nie mieć ochoty mówić o radzeniu sobie z przemijaniem, ale z drugiej strony liczyliśmy na to, że właśnie potrzebują bodźca, który ich do tego nakłoni.
Mam nadzieje, że w ten sposób „Innego końca nie będzie” przyciągnie widownię i stanie się punktem wyjścia dla ludzi do szerszych rozmów o swoim zdrowiu psychicznym.
Z jakimi największymi trudnościami mierzył się Pan jako producent tego filmu?
Pierwszą trudnością było pogodzenie wizji artystycznych w trakcie realizacji filmu wszystkich osób w niego zaangażowanych.
Producent jest trochę jak admirał, podejmuje decyzje w skali makro, ale pole bitwy oddaje generałowi czyli reżyserowi. Natomiast musi być ciągle jego sprawnym partnerem, który przeprowadzi produkcję w taki sposób aby wszystkie składniki się zgadzały. Wybrać i dać takie narzędzia reżyserowi, żeby miał szansę nakręcić film na najwyższym poziomie.
Możemy mówić o możliwościach budżetowych kontra rzeczywistości, ale tu nie chodzi o stawanie w kontrze do reżysera tylko przechodzenie przez proces tworzenia filmu razem, krok po kroku.
Co w dzisiejszych realiach branży filmowej jest najtrudniejsze – finansowanie, dystrybucja, czy może logistyka samej produkcji?
Każdy z tych aspektów niesie ze sobą ogromne wyzwania, ale w dzisiejszych realiach branży filmowej najtrudniejsza wydaje się dystrybucja. Tradycyjne modele rozpowszechniania filmów dynamicznie się zmieniają, a rosnąca dominacja platform streamingowych sprawia, że przyciągnięcie widzów do kin staje się coraz większym wyzwaniem.
Oczywiście, finansowanie ambitnych projektów również jest skomplikowane, ale problem ten jest ściśle powiązany z dystrybucją. W momencie, gdy większość widzów wybiera oglądanie filmów na platformach VOD, to właśnie te podmioty zyskują kluczową rolę w modelach finansowania.
Brak dywersyfikacji źródeł finansowych prowadzi do produkcji filmów według utartych schematów, opartych głównie na algorytmach i analizach rynkowych, co ogranicza przestrzeń dla oryginalnych, autorskich wizji.
Nie oznacza to jednak, że platformy streamingowe są wyłącznie problemem – przeciwnie, dostarczają widzom wiele wartościowych produkcji i poszerzają dostęp do kinematografii. Kluczowa jest jednak różnorodność filmowa oraz tworzenie filmów autorskich, a to możemy osiągnąć dzięki zaangażowaniu różnych podmiotów w finansowanie.
Wówczas każdy z inwestorów musi zaufać w wizje twórców, w tym producentów stojącym za projektem, a nie tylko kalkulacjom wynikającym z badań rynku i swoich widzów. To niesie ze sobą dużą odpowiedzialność, ale też satysfakcję wynikającą z wdrożenia własnej wizji filmu, a co za tym idzie modelu biznesowego, który zachęci widzów do jego oglądania.
Producent filmowy to zawód, który wymaga zarówno kreatywności, jak i twardej kalkulacji. Co Pana najbardziej fascynuje w tej roli?
Możliwość kreowania rzeczywistości – budowania światów, które angażują widzów i pozostają z nimi na długo. Bardzo trudne w roli producenta jest twarde stąpanie po ziemi. Jako filmowcy jesteśmy marzycielami i wizjonerami. Chcemy, aby nasze filmy miały największy rozmach, czy najbardziej znanych aktorów. Zagrożeniem tego jest to, że te materiały mogą pozostać jedynie w sferze marzeń.
Producent filmowy to ktoś, kto łączy sztukę z codziennością, balansując między kreatywną wizją a możliwościami (nie tylko finansowymi). Każda decyzja, od wyboru scenariusza po strategię dystrybucji, ma ogromny wpływ na końcowy efekt.
Największą satysfakcję sprawia mi moment, gdy projekt, który na początku istniał jedynie jako pomysł, materializuje się i zaczyna żyć własnym życiem. Kiedy widzowie reagują na film – śmieją się, wzruszają, zastanawiają – wiem, że coś się nam udało i to daje energię.
To niezwykłe uczucie widzieć, jak historia nabiera mocy i rezonuje na różnych poziomach emocjonalnych, w naszym wypadku często niezależnie od granic kulturowych czy językowych.
Studio Agart realizuje także kampanie reklamowe dla globalnych marek, takich jak Volkswagen, Sony, Red Bull czy Nike. Czy doświadczenie zdobyte w reklamie pomaga przy produkcji filmowej? Jak różni się praca nad kampanią reklamową od pracy nad filmem fabularnym?
Reklama nauczyła nas efektywności, precyzji i myślenia o widzu. W produkcji filmowej mamy więcej przestrzeni na rozwój narracji oraz budowanie świata przedstawionego, ale obie formy wymagają doskonałego wyczucia wizualnego i sprawnego zarządzania procesem produkcji. Co więcej, współczesna reklama coraz częściej ewoluuje w stronę mikrofilmów – krótkich, angażujących form, które nie tylko prezentują markę, ale także opowiadają historię i poruszają widza na poziomie emocjonalnym. To podejście wymaga podobnych umiejętności, co kino: umiejętnego budowania napięcia, pracy z aktorami i dbania o każdy detal wizualny.
Praca nad kampanią reklamową różni się od pracy nad filmem fabularnym głównie czasem realizacji. Reklamy produkowane są szybko. Liczy się w nich intensywność przekazu i umiejętność skondensowania emocji w kilkudziesięciu sekundach. W filmie, pod względem produkcyjnym, możemy pozwolić sobie na większą swobodę w rozwijaniu projektu, a w sensie filmowym na wybrzmienie narracji i bohaterów.
Mimo że forma kampanii reklamowych jest inna niż filmu fabularnego, ich realizacja bywa równie wymagająca. Budżety globalnych kampanii są często bardzo wysokie, a odpowiedzialność przed klientem ogromna. Oczekiwania dotyczące jakości, skuteczności przekazu i zgodności z wizerunkiem marki sprawiają, że presja na dostarczenie perfekcyjnego efektu jest równie duża, jak przy produkcji filmu kinowego.
Jakie trendy dominują dziś w reklamie i jak Studio Agart dostosowuje się do zmieniających się oczekiwań rynku?
Dziś kluczowe są autentyczność i personalizacja. Ludzie oczekują treści, które angażują ich emocjonalnie oraz odpowiadają na ich potrzeby. Dynamiczny rozwój technologii, takich jak AI i VR, otwiera nowe możliwości storytellingu, a my staramy się je łączyć z odrobiną klasycznej nostalgii.
Czy myśli Pan, że tradycyjna dystrybucja kinowa wciąż będzie miała swoją siłę, czy jednak nadchodzi czas dominacji platform VOD?
Myślę, że oba modele będą współistnieć. Nie ma to jak obejrzenie filmu na ekranie IMAX, wieczorne wyjście z przyjaciółmi, randka, czy po prostu chęć odbioru filmu na dużym ekranie. Kino zawsze będzie miało swój urok, ale widzowie przyzwyczaili się do wygody oglądania filmów na żądanie.
Czy w Polsce da się zarabiać na ambitnym kinie?
Zarabianie na ambitnym kinie w Polsce jest trudne, ale nie niemożliwe. Wymaga to jednak odpowiedniej strategii, cierpliwości i często wsparcia instytucjonalnego.
Rynek komercyjny w Polsce jest zdominowany przez kino gatunkowe i rozrywkowe – komedie romantyczne, thrillery czy filmy historyczne z dużym budżetem. To one generują największe przychody w kinach. Produkcje autorskie, które eksperymentują z formą lub poruszają trudniejsze tematy, mają mniejszą widownię i trudniej im się przebić w tradycyjnej dystrybucji kinowej.
Jednak ambitne kino może być rentowne, jeśli znajdzie odpowiednią niszę. Kluczowe są międzynarodowe festiwale, koprodukcje i alternatywne modele finansowania, np. współpraca z wcześniej wspomnianymi platformami streamingowymi, dystrybucja cyfrowa, a także wsparcie instytucji publicznych i programów unijnych.
Filmy takich twórców jak Paweł Pawlikowski czy Agnieszka Smoczyńska udowadniają, że polskie kino autorskie może osiągać sukcesy za granicą, co przekłada się na większe zainteresowanie i dystrybucję międzynarodową.
Nie można jednak udawać, że to łatwa droga. Wymaga to umiejętnego łączenia artystycznej wizji z pragmatyzmem – tworzenia filmów, które są nie tylko wartościowe, ale też komunikatywne dla widza. Bez takiego balansu ambitne kino pozostaje w sferze festiwalowych projekcji i niszowej dystrybucji, co znacząco ogranicza jego komercyjny potencjał.
Czy po premierze „Innego Końca Nie Będzie” Studio Agart planuje kolejne duże produkcje?
Tak, jeszcze w tym roku ukaże się film dokumentalny o jedynej aktorce zza „żelaznej kurtyny”, która była nominowana do Oscara i film fabularny dla jednej z platform streamingowych. W tym roku będziemy też realizowali zdjęcia do dużej koprodukcji międzynarodowej, która jest dla mnie niesamowitą przygodą – możliwość pracy na takiej skali z gigantami tej branży jest czymś, co otwiera dla nas nowe drzwi.
Jakie filmy chciałby Pan jeszcze wyprodukować? Czy są gatunki lub historie, których bardzo chciałby się Pan podjąć, ale jeszcze nie było na to odpowiedniego momentu?
Czuję, że jest wiele historii, które czekają na swój czas. Póki co, „Innego końca nie będzie” nie pozwalało mi spać po nocach. Udało się naładować akumulatory przed kolejnymi wyzwaniami. Mam w zanadrzu kilka projektów, które chciałbym zrealizować, ale zawsze najważniejsze jest dla mnie jedno – historia, która rezonuje z widzem. Nie interesuje mnie robienie filmów dla samej formy, liczy się emocja, coś, co zostaje w człowieku na dłużej.
Zdecydowanie ciągnie mnie w stronę filmu muzycznego – i taki projekt jest już w przygotowaniu. To zwariowana opowieść o XIX-wiecznej trupie teatralnej, która w wyniku epidemii morowego powietrza zapada w hibernację i budzi się nagle w XXI wieku, w samym centrum pandemii.
Życzę sobie i wszystkim właśnie takich historie, które nie pozwolą nam spać po nocach – bo to znaczy, że trzeba ją opowiedzieć.