Najnowszy film Jana Holoubka „Doppelgänger. Sobowtór” przenosi widzów w czas przełomu lat 70. i 80., a jego akcja rozgrywa się po dwóch stronach żelaznej kurtyny równocześnie. Hans Steiner (Jakub Gierszał) mieszka w tętniącym życiem Strasburgu, korzystając z możliwości, jakie daje Zachód. Wtapia się w lokalną społeczność, jednocześnie prowadząc działalność szpiegowską. Jan Bitner (Tomasz Schuchardt) mieszka z rodziną w Gdańsku, pracuje w stoczni. Pozornie nic nie łączy obu mężczyzn, jednak przeszłość skrywa tajemnicę, która postawi ich przed koniecznością zmierzenia się z własnymi słabościami i namiętnościami. Obaj staną przed pytaniem dotyczącym swojej tożsamości.
„Doppelgänger. Sobowtór” w kinach od 29 września 2023 roku.
Aleksandra Krawczyk, „Wprost”: Na jakiej podstawie wybrał pan filmowych sobowtórów? Zakłam, że podobieństwo fizyczne nie było znaczące.
Jan Holoubek: To prawda, podobieństwo fizyczne absolutnie nie miało żadnego znaczenia. Kuba Gierszał wydawał mi się stworzony do roli agenta. Nie tylko jest świetnym aktorem, ale ma także ikoniczną aparycję no i fantastyczną znajomość języków obcych, co w przypadku tej roli było więcej niż istotne. Kiedy zobaczyłem go na zdjęciach próbnych, nie miałem wątpliwości. Jeśli chodzi o rolę ekranowego Jana, miałem wrażenie, że jego postać ma mniejszy potencjał dramaturgiczny, w związku z czym szukałem aktora, który dopełni ją swoją charyzmą. Tomek Schuchardt okazał się strzałem w dziesiątkę.
Trudno reżyseruje się w innym języku?
Inaczej. Oczywiście na planie mamy scenariusz rozpisany na języki obce i zaraz pod spodem kwestie po polsku. Języka niemieckiego uczyłem się jeszcze w szkole, w związku z czym wiem, jaką kwestię w danym momencie sceny wypowiadają aktorzy. Gorzej było z francuskim, którego nie znam. Musiałem się mocno wsłuchiwać, żeby połapać się, przy której kwestii jest aktor.
Podczas oglądania filmu trzeba być nieustannie skupionym, bo przeoczenie nawet najmniejszego szczegółu może sprawić, że umknie nam ważny wątek. Nie boi się pan, że dla pewnej grupy odbiorców „Doppelgänger. Sobowtór” może być za trudny?
Nie boję się i uważam wręcz, że widzowie oczekują od filmowców wymagających i angażujących produkcji. Akcję „Doppelgangera” trzeba śledzić uważnie, tak aby coś nie umknęło, ponieważ wszystkie fragmenty puzzli układają się w całość dopiero pod koniec filmu. Tak to jest z kinem psychologicznym podszytym warstwą kryminalną. Wydaje mi się, że zagadka do rozwiązania jest zawsze atrakcyjnym aspektem filmu.
I jest w nim wiele niedopowiedzeń.
Czy ja wiem? Może w warstwie przekazu. Pozostawiam widzowi przestrzeń do własnej interpretacji. Nie chcę narzucać mu swojego zdania w sprawach, którą przedstawiam na ekranie. Dzięki temu jest potem, o czym rozmawiać, jest o co się spierać.
Jak udało się panu opowiedzieć o najważniejszych dla Polski historycznych wydarzeniach i jednocześnie przedstawić je bez nadmiernego patosu?
Dla mnie przede wszystkim to jest kino psychologiczne i ta warstwa ma największe znaczenie. Wielka historia, która dzieje się w tle, stawia bohaterów przed kolejnymi dylematami, pytaniami i wyzwaniami, ale nie jest esencją opowieści a tylko pretekstem.
W stworzenie wiarygodnego świata, zarówno tego po wschodniej jak i zachodniej stronie żelaznej kurtyny, włożyliśmy mnóstwo pracy i środków inscenizacyjnych. Odtworzenie francuskiego miasta przełomu lat 70. i 80. było naprawdę trudne. Jeśli chodzi o PRL, to mamy w tym względzie już spore doświadczenie. Stosunkowo łatwy jest też dostęp do polskich samochodów, ubrań czy mebli z tamtych lat.
Natomiast stworzenie scenografii oddającej bogaty zachód lat 70. jest znacznie trudniejsze. Takich rzeczy nie znajdziemy w lumpexach. Francuskie auta z tego czasu są rzadkością, to samo tyczy się mebli. Na przykład odtworzenie francuskiego biura imigracyjnego, w którym pracuje główny bohater, wymagało często powielania przedmiotów, które w oryginale istnieją w jednym egzemplarzu.
W swoich filmach zawsze dotyka pan trudnych tematów. Nie jest to dla pana obciążające? Nie myślał pan o komedii romantycznej?
Chciałby zrobić komedię, ale nie romantyczną, prędzej czarną. To pragnienie powoli we mnie dojrzewa, ale moim zdaniem nie ma nic trudniejszego niż wyreżyserowanie gatunkowej komedii. No może jeszcze konkuruje z nią horror. Sprawić by ludzie śmiali się w kinie, to wielka, wielka sztuka. Dlatego odkładam to wyzwanie w czasie.
Jeśli chodzi o obciążenie psychiczne, to po filmie o Tomku Komendzie „25 lat niewinności”, wszystko wydawało się już prostsze. Oczywiście serial „Wielka o woda” o powodzi stulecia nie był przyjemnym tematem, ale było w tej opowieści także sporo humoru. Film o Tomku był najcięższym tematem, jakiego się do tej pory podjąłem.
Skoro mówimy o „25 lat niewinności”, to zauważyłam punkt wspólny z produkcją „Doppelgänger. Sobowtór”, mianowicie, że dla systemu, czy wielkiej polityki jesteśmy tylko pionkiem.
Trudno się z tym nie zgodzić. Oczywiście są jednostki, które potrafią pokonać system, ale rzadko się to zdarza.
Życie zdecydowanej większości z nas, jest zależne od kaprysu osób postawionych wyżej. Dużo natomiast możemy zrobić, jednocząc się w grupę. Wybory są taką okazją.
Tworząc film, próbuje pan zwrócić na coś uwagę społeczeństwa?
Myślę, że w moich filmach można dość wyraźnie odczytać nawiązania do współczesności, nawet jeśli rozgrywają się kilka dekad wstecz. Tak było w przypadku „Rojsta” jak i „Wielkiej Wody”. Podobnie jest w przypadku „Doppelgangera” – kto będzie chciał, zobaczy w tym filmie wzorce ludzkie aktualne dzisiaj. Takie wybory jak: stanąć po dobrej czy złej stronie, kłamać, czy nie kłamać, kolaborować czy nie, są cały czas żywe. Są uniwersalne, zmienia się tylko dekoracja. Zależy mi na tym, żeby ludzie po wyjściu z kina z mojego filmu mieli o czym rozmawiać jeszcze po powrocie do domu.
Galeria:
„Doppelgänger. Sobowtór” już niedługo w kinach
Nad czym pan teraz pracuje?
Nad kolejnym mini serialem dla Netflixa o zatonięciu promu „Jan Heweliusz”, do którego doszło w styczniu 1993 roku. To jedna z największych tragedii na Bałtyku w powojennej Polsce. Dla wielu ludzi to wciąż żywa historia. Sprawa jest naprawdę złożona.
Poza niedługo pojawi się trzeci sezon „Rojst Millenium”. Zdjęcia są już skończone. Nie jest tajemnicą, że do obsady znanej z pierwszych dwóch sezonów, dołączyli nowi, wspaniali aktorzy – międzyinnymi Filip Pławiak, Tomek Schuchardt, Michalina Łabacz no i sam Janusz Gajos.
Czytaj też:
Izabela Kuna dla „Wprost”: Czuję w sobie radość, której nie miałam kiedyśCzytaj też:
Maciej Stuhr dla „Wprost”: Zawadzki jest typem człowieka, którego kłopoty szukają