Upozorował własną śmierć, by dać nauczkę rodzinie. Na pogrzeb przyleciał helikopterem

Upozorował własną śmierć, by dać nauczkę rodzinie. Na pogrzeb przyleciał helikopterem

Kadr z pogrzebu tiktokera
Kadr z pogrzebu tiktokera Źródło:TikTok / el.tiktokeur2
Tiktoker David Baerten z Belgii wpadł na pomysł sfingowania własnej śmierci, by zobaczyć reakcje bliskich. Jak tłumaczył, chciał też dać rodzinie nauczkę, ponieważ czuł się w ostatnich latach ignorowany.

Udawana śmierć to pomysł, który na przestrzeni dziejów przynosił różne efekty i w wielu wypadkach mocno się nie sprawdził. Jeżeli chodzi o tiktokera z Belgii, z pewnością dał mu rozgłos. Pytanie, czy spełni drugi z zakładanych celów, czyli przybliży go do rodziny. Wątpliwe moralnie wątpliwe zagranie może raczej zrazić tych, którzy mieli jeszcze resztki sympatii dla mężczyzny.

Tiktoket sfingował swoją śmierć

W plan Baertena wtajemniczona została jego żona i dzieci. Informację o śmierci mężczyzny zamieszczono w mediach społecznościowych, a jedna z córek stworzyła nawet pożegnalną wiadomość. „Spoczywaj w pokoju, tatusiu. Nigdy nie przestanę o tobie myśleć. Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? Dlaczego ty? Miałeś zostać dziadkiem, a przed tobą było jeszcze całe życie. Kocham cię! Kochamy cię! Nigdy cię nie zapomnimy” – pisała.

Wielka mistyfikacja została ujawniona podczas pogrzebu, kiedy na polanie w pobliżu miejsca pochówku wylądował czarny helikopter. Wysiadł z niego rzekomy nieboszczyk, który chwilę później zatonął w objęciach bliskich. Wszystko było nagrywane przez przygotowanego kamerzystę i trafiło później na TikToka. Na filmie widać pierwotną dezorientację oraz późniejsze emocjonalne reakcje.

Dlaczego Belg udawał własny pogrzeb?

Skrytykowany przez część internautów 45-latek tłumaczył później, że rodzina przestała utrzymywać z nim kontakt, więc zdecydował się na takie posunięcie, by przypomnieć jej o istotnych kwestiach. Mógł czuć się rozczarowany, ponieważ połowa zaproszonych na pogrzeb osób w ogóle się nie pojawiła.

– To, co widzę w mojej rodzinie, często mnie rani. Nigdy nie jestem na nic zapraszany. Nikt mnie nie widzi. Wszyscy się od siebie oddaliliśmy. Czułem się niedoceniany – przekonywał. Nie wspomniał jednak, czy sam wychodził z tego typu inicjatywą. – Nie należy czekać, aż ktoś umrze, żeby się z nim spotkać – dodawał.

Czytaj też:
Orbitowski dla „Wprost”: Zmarł pisarz wspaniały. Jego książki posiadały piorunującą siłę
Czytaj też:
Śmiertelny wypadek w Tatrach. Polski turysta zginął w tragicznych okolicznościach

Źródło: WPROST.pl