Premiera musicalu „Koty” skomponowanego przez Andrew Lloyda Webbera odbyła się na londyńskim West Endzie w 1981 roku i pokazywano go nieprzerwanie przez 21 lat. Ostatnie – 8949 przedstawienie, odbyło się w 21 rocznicę premiery czyli 11 marca 2002 roku. Sztukę także pokazywano od 1982 roku na Broadwayu. Tam również pobiła rekordy długości nieprzerwanego wystawiania. W Polsce oglądać mogliśmy musical w Teatrze Muzycznym „Roma”.
Judi Dench w 1981 roku miała wcielić się w sztuce kluczową dla dzieła postać Grizabelli. Na 10 dni przed premierą, podczas próby stepowania, zerwała jednak ścięgno Achillesa i nigdy mogła wystąpić. Okazja nadeszła ponownie dopiero teraz. W filmie Hoopera Dench wciela się w Nestora – przywódczynię kociej społeczności, która decyduje, kto zasługuje na to, aby dostać się do Kociego Nieba (ang. Heavyside Layer), aby przejść reinkarnację. Wspomnianą Grizabellę gra Jennifer Hudson, a w pozostałych rolach znaleźli się między innymi: Idris Elba (Makiawel), Ian McKellen (Gus, Kot Teatralny), Laurie Davidson (Mefistofeliks), Francesca Hayward (Victoria), Jason Derulo (Ram Tam Tamek), Rebel Wilson (Plameczka Pac), James Corden (Bustopher Jones), Taylor Swift (Bombalurina).
Zacznijmy od tego, że naprawdę dziwnie ogląda się na ekranie ludzi przypominających koty. Na taki widok nic nas nie przygotuje. Dodatkowo reżyser podaje nam na tacy ogromne nieścisłości w tym zakresie – część zwierzaków ma na sobie buty, inne chodzą boso. Niektóre koty mają też futra (tak, mają swoją sierść i są dodatkowo odziane). Dodatkowo każdy kot zdaje się mieć idealne... brwi. Dziwne efekty specjalne sprawiły, że w scenach tanecznych ciężko dojrzeć poznane wcześniej postaci, tak samo jak zresztą ich talent do samego tańca, który z pewnością mają.
Fabuła pokazana jest głównie z punktu widzenia kota o imieniu Victoria, który trafia w miejsce, gdzie przebywają Jellicle Cats. W tę postać wciela się Francesca Hayward – tancerka baletowa, której była to pierwsza rola filmowa. Widzowie poznają każdego kota, który wydaje się czymś wyróżniać, np. playboya Rum Tum Tuggera, czy czarodzieja Mefistofeliksa. Na ekranie pojawia się także Rebel Wilson – jako gruby kociak, który „trenuje” myszy i karaluchy. I gdy już nie może być dziwniej, bo przed naszymi oczami tańczą myszy z twarzami dzieci, pojawiają się na ekranie maszerujące karaluchy, wielkości myszy. Niespójna wielkość dotyczy też kotów – raz są wielkości ludzi, czasami są jak koty, a w innych scenach są od nich znacznie mniejsze (np. w scenie na torach kolejowych). To zamieszanie też robi często scenografia, która raz wydaje się gigantyczna, a czasami jest maleńka.
Niespójność dotyczy też samej gry aktorskiej. Oglądając „Koty” miałam poczucie, że każdy aktor gra w innym filmie. Mamy Iana McKellena, po którym od razu widać, że wziął do siebie to, że ma zagrać kota i robi to znakomicie. Niestety pojawia się na ekranie na krótko. Jest Jennifer Hudson, której gra jest niezwykle przejmująca a wykonanie utworu „Memory” wywołuje autentyczne wzruszenie. Miałam podczas filmu wrażenie, że artystka jest przekonana, że to rola jej życia. To jest zresztą jedyna postać, z którą widz może zbudować jakąkolwiek więź. Następnie mamy Jamesa Cordena, Rebel Wilson i Idrisa Elbę, którzy podeszli do produkcji jak do komediowego skeczu. Gra Jasona Derulo i Francesci Hayward kojarzyła mi się natomiast z czystym teatrem – oni myśleli, że grają w sztuce na Broadwayu i byli w tym piekielnie poważni. Wielu fanów Taylor Swift po zwiastunach pewnie miało nadzieję, że zobaczą piosenkarkę w całym filmie. Niestety – pojawia się ona tylko w jednej scenie i śpiewa jedną piosenkę.
Do pierwotnego musicalu reżyser Tom Hooper zdecydował się dodać kilka wątków, które chyba miały ubogacić dość skromną fabułę. Są one jednak tak bardzo ze sobą niepowiązane, że nie mają żadnego sensu. I tak na przykład Makiawel (Idris Elba) porywa Plameczkę Pac (Rebel Wilson) i Bustophera Jonesa (James Corden) i ich więzi. Potem porywa także Gusa i postać graną przed Judi Dench. Jak to robi? Za każdym razem słyszymy „miau” i widzimy, jak macha kocią dłonią przed swoją twarzą. I kiedy już chce utopić nestorkę klanu kotów, nagle okazuje się, że Mefistofeliks rzeczywiście potrafi czarować, a potrzebował do tego tylko zachęty swojej nowej dziewczyny Victorii. Ta mu trochę pośpiewała i udało mu się sprowadzić z powrotem postać graną przez Judi Dench. Uwalnia się też Rebel Wilson i James Corden. Jak? Po prostu puszysta kotka ściąga z siebie futro. Tak, naprawdę. Pod spodem na świecącą sukienkę. Co wniosło do fabuły porwanie kotów? Zupełnie nic. Na koniec nasz antagonista z niewyjaśnionych przyczyn i tak traci swoją moc.
Przez pierwszą część filmu, zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje na ekranie. Nagle ktoś wychodził, mówił do innych: „tańczymy” i cała grupa kotów to robiła. Słuchanie śpiewania o różnych postaciach było niesamowicie nudne. Może po prostu należy do tego filmu podejść, jak do ironicznej zabawy, ale ciężko to zrobić, gdy aktorzy wydają się być w różnych galaktykach. Pozostaje mieć nadzieję, że obsada świetnie bawiła się na planie filmu. Miło także, że Judi Dench udało się zagrać rolę w musicalu, o którym niegdyś marzyła i nie udało się tego wówczas zrealizować. Mimo to polecam, abyście zobaczyli film, bo jest to coś, czego z pewnością nie widzieliście wcześniej. Nie zapomnijcie też podzielić się z nami swoimi opiniami.
Czytaj też:
Gortat wyszedł z premiery Wiedźmina. „Ktoś jest naprawdę niepoważny”
Musical „Koty” Toma Hoopera