Robert Richardson i Quentin Tarantino swoją współpracę zaczęli w 2003 roku przy filmie „Kill Bill: Vol. 1”. Później razem zrobili kolejno: „Kill Bill: Vol. 2” (2004), „Bękarty wojny” (2009), „Django” (2012), „Nienawistna ósemka” (2015) i „Pewnego razu w... Hollywood” (2019). Operator filmowy oprócz Tarantino pracował z takimi reżyserami jak Oliver Stone czy Martin Scorsese. Jest laureatem trzech Oscarów za najlepsze zdjęcia do filmów: „JFK” (1991), „Aviator” (2004) i „Hugo i jego wynalazek” (2011). Quentin Tarantino otrzymał nagrodę Akademii Filmowej dwukrotnie – za najlepszy scenariusz oryginalny za film „Pulp Fiction” w 1994 roku oraz za najlepszy scenariusz oryginalny za film „Django” w 2012 roku.
„Monitory pozwalają nam widzieć za dużo”
Quentin Tarantino opowiadał na początek trochę o tym, jak wygląda jego dzień na planie filmowym. Zapewnił, że jest zawsze tuż obok kamerzysty i w zasięgu wzroku aktorów. – Kiedy kręcę zwykłą, aktorską scenę, nie jestem w innym pokoju i nie oglądam telewizji, siedząc na krześle – mówił Tarantino. W tym czasie poprosił Roberta Richardsona, siedzącego na scenie, aby pozostał w tej samej pozycji, udając kamerę. – Jeżeli to jest kamera, ja jestem tuż obok niej. Widzę dokładnie to, co kamera filmuje i patrzę w to samo miejsce – tłumaczył. – Każdy aktor na świecie – czy jest to twój bratanek, który gra w twoim filmie, czy Robert De Niro, kiedy ty powiesz: "cięcie", zwróci się do ciebie, by sprawdzić, co sądzisz o ujęciu. I musisz być tam, a nie w innym pokoju – mówił, zwracając się do młodych twórców.
Robert Richardson mówił o ekranach, z których często korzystają twórcy. – Kiedy kręcę, patrzę na to, co się dzieje moimi oczami. Myślę, że to, co dzieje się w dzisiejszym świecie to, że mamy monitory i one są jak przewód. A oczy są zadedykowane konceptowi, jakim jest skupienie. Monitor pozwala nam widzieć za dużo. Gdybym teraz wystawił go tutaj przed sobą, zobaczyłbym pewnie w nim 60 osób, ale gdy patrzę na was swoimi oczami, skupiam się na jednej osobie. To ty. Zagubiliśmy tę zdolność we współczesnym świecie. Rozumiem, że monitory przyszły z postępem, nauczyłem się tego, przyjmuję to. Ale to nie jest coś, co preferuję – podkreślił Richardson.
Wybuch w „Django” i ewolucja stylu Tarantino
Quentin Tarantino przypomniał też, że kręci film jedną kamerą. – W „Pewnego razu w... Hollywood” oprawiliśmy każdą scenę indywidualnie i kręciliśmy każdą scenę indywidualnie. Chcę, żeby każda scena w filmie, każdy obraz, był skomponowany przeze mnie i Richarda. Nawet jeżeli chodzi o scenę wysadzenia Candylandu w „Django” – to jest dokładnie to ujęcie, jakiego chciałem. „Wiesz będziemy wysadzać całą chatę, chcesz postawić gdzieś jeszcze jedną kamerę?”. „Tak chcę, postaw mi tę drugą kamerę tuż obok tej pierwszej, na wypadek, gdyby ta pierwsza nawaliła” – opowiadał Tarantino. – A tak na marginesie – to była ogromna eksplozja. A my siedzieliśmy obok siebie na skrzynce, co nie jest bezpieczne – dodał Richardson. – A nasz autobus się zapalił – przypomniał Tarantino.
Twórca przyznał, że styl filmów jego i Richardsona bardzo ewoluował na przestrzeni lat. – Kilka naszych pierwszych filmów takich jak „Kill Bill” czy „Bękarty wojny” były bardzo „odsunięte”. Później stały się bardziej skoncentrowane na jakiejś konkretnej lokalizacji, a w przypadku „Pewnego razu w... Hollywood”, właściwie zrobiliśmy ogromny plan zdjęciowy poza Los Angeles, stworzyliśmy Los Angeles, którego już nie ma. Zmieniliśmy lokalizację w miasto, plan zdjęciowy – mówił Tarantino.
Reżyser hitów takich jak „Pulp Fiction” czy „Kill Bill” mówił, że chciałby, aby jego filmy były artystyczne i w jakimś stopniu przewyższały gatunek, ale nie chciałby, żeby były „medytacją artystyczną jemu poświęconą”. – Muszą wciąż jednak zachowywać główne przesłania gatunku. Jeżeli to film o kung-fu, musi wymiatać tak, jak każdy inny film o kung-fu. Chcę, żeby publiczność czuła to, co dzieje się na ekranie. Chcę mieć przywileje związane z gatunkiem ale za każdym razem staram się go w jakiś sposób prześcigać – mówił Tarantino.
„Współpraca z Tarantino jest jak uprawianie seksu po raz pierwszy”
– Jak kur***sko jest on inteligentny? Gdybyście mogli spędzić z nim trochę czasu prywatnie, to zapewniam was – nie ma niczego podobnego do tego przeżycia. To jak uprawianie seksu po raz pierwszy z osobą, w której jesteś zakochany po uszy – wtrącił Richardson, mówiąc o Tarantino. – Nie zrobiłbym żadnego filmu bez Quentina. Jest wszystkim tym, co sobie o nim wyobrażacie. Jestem ogromnym szczęściarzem, że żyję w tym świecie. Instynkt jest bardzo ważny ale chodzi o szczęście – spotykasz kogoś i coś przemieszcza się od jednej osoby do drugiej. To nie jest nic innego niż miłość ludzi do siebie i my zakochaliśmy się w sobie i zrobiliśmy ze sobą filmy. To jest najwyższy przywilej – podkreślił. – Tworzenie filmów może poruszyć nas wszystkich – dodał Richardson.
„Zadedykowałem temu 30 lat życia”
Tarantino podkreślił, że nagroda Camerimage jest dla niego bardzo ważna, bo doceniona została jego współpraca z Richardsonem. – Jest jakiś efekt końcowy naszej pracy, powstaje sztuka. I mając na uwadze to, że wymaga to ogromu pracy i troski, zostawmy to na chwilę. Co naprawdę porusza mnie, jeżeli chodzi o nasz związek, to zabawa, jaką mamy tworząc filmy razem. Śmiejemy się całymi dniami. Pracujemy ciężko, ale mamy przy tym mnóstwo zabawy. Zadedykowałem 30 lat swojego życia temu. Dopiero ostatnio się ożeniłem, moja żona jest w ciąży, ale przed tym nie miałem niczego takiego – nie chciałem niczego takiego! Miałem w głowie to, że chcę robić filmy przez wyznaczony czas – jestem tutaj żeby wspiąć się na ten Everest i to robiłem, jestem na górze. I nie byłbym na tej górze, gdyby nie kto inny a ten mężczyzna – powiedział reżyser wskazując na Richardsona.
Czytaj też:
Quentin Tarantino w Toruniu. Plejada sław na zakończenie Camerimage
Robert Richardson i Quentin Tarantino na festiwalu Camerimage 2019