Aleksandra Krawczyk, „Wprost”: Pierwsze, co przyszło mi na myśl po obejrzeniu „Kobiety na dachu”, to refleksja, że film opowiada o niewidzialnej kobiecie.
Anna Jadowska: To chyba w ogóle jest wspólna cecha wybieranych przeze mnie postaci. Instynktownie sięgam po te, które nie są na pierwszym planie, nie są popularne, szukam małych historii. Wczoraj operatorka Ita Zbroniec-Zajt, z którą robiłam ten film, przysłała mi artykuł o listonoszce z Wrocławia, która nie rozniosła ponad tysiąca przesyłek, a na policji tłumaczyła, że się zakochała. I to są takie historie, które mnie uruchamiają.
Wzruszają mnie artystyczne akty, których ludzie w życiu dokonują i myślę, że to właśnie największa sztuka. Zachwycające w człowieku jest to, że ku jego własnemu zaskoczeniu czasem stać go na coś tak kompletnie nieobliczalnego. To daje nadzieję, że tak naprawdę ludzie sami się do końca nie znają i kiedy wyjdą poza ramy rutyny, to jeszcze mogą mieć fun.
Był jakiś pierwowzór Miry?
Postać Miry to zlepek różnych kobiet i ich zasłyszanych historii.