Wiktor Dyduła: Chciałbym, żeby ojcowie mówili dzieciom, że je kochają

Wiktor Dyduła: Chciałbym, żeby ojcowie mówili dzieciom, że je kochają

Wiktor Dyduła
Wiktor Dyduła Źródło: Ola Kowalska
Kiedy tata chorował, nie był w stanie nic jeść. Smakowały mu tylko ogórki kartuskie, takie słodkie korniszony. Raz kiedy je przyniosłem, usłyszałem od niego, że mnie kocha. Nigdy wcześniej mi tego nie powiedział, bo jako facet tak został nauczony. Magiczna to była chwila. Chciałbym powtarzać ojcom, żeby mówili rodzicom, dzieciom i bliskim, że ich kochają. Gdy usłyszałem to wyznanie z ust mojego umierającego taty nie rozpłakałem, chociaż miałem ochotę zalać się łzami. Miałem czternaście lat i musiałem zacisnąć zęby, bo tata nie mógł zobaczyć, że ja płaczę. I straszne to jest, że my przez społeczne ramy jesteśmy blokowani. Powinniśmy dawać upust swoim emocjom, a nie je blokować – mówi Wiktor Dyduła, piosenkarz, autor tekstów i kompozytor.

Wiktor Krajewski: Wiesz może, co spowodowało, że jest taki popyt na ciebie?

Wiktor Dyduła: Nie mam zielonego pojęcia.

Może trafiłeś na swej drodze na mądrych ludzi, którzy ci pomogli i określili dobry azymut?

Tak, zdecydowanie ludzie mieli na to wszystko ogromny wpływ. Program („The Voice of Poland” – red.) nie był moim początkiem muzycznej przygody, bo przed programem jeszcze w liceum miałem swój zespół. Po programie trafiłem na menedżera, z którym się świetnie zrozumiałem, a wytwórnia, mimo że nie wygrałem, zdecydowała się podpisać ze mną kontrakt. Trafiłem na odpowiednich ludzi, mamy podobny cel, podobny vibe.

Studiowałem marketing, więc rozumiem też rzeczy pragmatyczne, które muszą być spełnione, żeby w czasach bardzo dużej ilości treści jednak być zauważonym. I jestem chyba szczery, może ludzie w czasach wszechogarniającego fałszu na social mediach, widzą we mnie wartość i mi zwyczajnie wierzą.

Przychodzi do ciebie wytwórnia, mówi: „Masz tu kontrakt, podpisz go”. Trafiasz na człowieka, który mówi, że będzie twoim menadżerem, obiecuje „osiągniemy razem sukces”. Co sobie wtedy myślałeś?

Mój menedżer nie mówił, że osiągniemy razem sukces. I to mi się w nim podobało, że u niego nie było żadnych obietnic.

Powiedział: „Popracujmy, zobaczymy, czy w ogóle się rozumiemy, czy dobrze się ze sobą czujemy”.

Nie mieliśmy konkretnych celów, ale chcieliśmy robić muzykę. Michał załatwił pierwsze występy, żebym oswajał się ze sceną. Graliśmy przed chłopakami z Afromental, potem przed Mrozem. Oczywiście, że się bałem tego w co wchodzę, bo krążą opinie o dużych wytwórniach, że nie robią z artystą nic, tylko wyciskają go jak gąbkę. Ale już na początku odniosłem wrażenie, że właśnie w Universalu trafiłem na osoby, które po pierwsze bardzo dużo słuchają muzyki, a po drugie znają się na tej działce, jak mało kto.

Czemu nie dostałeś się do studium wokalno-aktorskiego w Gdyni?

Nie dostałem się, bo zapomniałem tekstu podczas etapu recytatorskiego.

A co recytowałeś?

Ostatecznie „Ojcze Nasz”...

Artykuł został opublikowany w 17/2025 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.