Katarzyna Burzyńska-Sychowicz, „Wprost”: Jaki jest twój status emigrancki? Gdzie obecnie mieszkasz?
Magdalena Mielcarz: W tej chwili w Danii, właśnie się przeprowadziłam. Dwa lata temu mieszkaliśmy tutaj przez 6 miesięcy i tak nam się spodobało, że teraz jesteśmy z powrotem, tym razem na rok, a może dłużej, zobaczymy. Mnie bardzo inspirują nowe miejsca, a że moje ADHD jest bardzo intensywne, po jakimś czasie mam potrzebę zmiany, muszę się przenieść. Zderzenie z nową kulturą otwiera we mnie coś nowego. Wcześniej długo mieszkałam w Nowym Jorku, potem w Los Angeles. Niestety teraz całe Zachodnie Wybrzeże przechodzi bardzo trudny czas; Los Angeles jako miasto na wielu poziomach potrzebuje pomocy. Poza tym bardzo ważne dla mnie było, żeby moje dzieci pomieszkały w Europie, żeby znały i rozumiały europejską kulturę.
Co się dzieje z Zachodnim Wybrzeżem i czego to jest efekt?
Kiedy przeprowadzałam się do Los Angeles, ono wyglądało zupełnie inaczej, to był w jakimś sensie raj na ziemi, centrum kreatywności, otwartość w głowach ludzi, którzy byli prekursorami w wielu dziedzinach.
Kalifornia zawsze odgrywała rolę pioniera, wychodziła naprzód jeśli chodzi o sposób myślenia. To miejsce bardzo progresywne, nie tylko w dziedzinie komputerów czy kinematografii. To było miasto o bardzo wysokich wibracjach, inspirujące.
W tej chwili to miejsce upadłe, które potrzebuje bardzo głębokiego planu naprawczego. Poziom bezdomności, biedy, przerażająca przestępczość… To Miasto Aniołów, ale, na ten moment, upadłych.
Dużo ludzi wierzących w liberalne wartości jest w szoku widząc, w jakim stanie jest Los Angeles, Portland czy inne miasta w tej części Ameryki. Zawsze byli Demokratami, ale obserwując skutki tych rządów, mają mętlik w głowie i nie bardzo wiedzą, co myśleć. Trwa exodus ludzi z Los Angeles – przeprowadzają się do stanów republikańskich, bo chcą mieć porządek albo... zupełnie wyprowadzają ze Stanów. To bardzo ciekawy moment, tendencje polityczne nie są już takie czarno-białe. Ameryka trochę zjada własny ogon. Jak wyjedziesz do Europy, widzisz różnicę na jej korzyść, to jest jak powrót do cywilizacji, oczywiście poza Ukrainą.
W Los Angeles obserwujesz upadek cywilizacji?
Jak rano odwożę dzieci do szkoły i widzę na ulicach straszne, naprawdę straszne rzeczy, które dzieją się w biały dzień w Los Angeles... Widzę narkomanów, ludzi odartych nie tylko z ubrań, ale przede wszystkim z własnej godności, niekontrolujących własnych odruchów... Nie mogę tego nazwać cywilizacją. To często ludzie z chorobami psychicznymi, którzy naprawdę potrzebują pomocy, a obok idzie matka z wózkiem, która nie może przejść, bo leżą na chodniku odurzeni narkotykami… I to nie są odosobnione czy rzadkie przypadki… To jest miasto zombie. Los Angeles w tej chwili naprawdę obrazuje upadek cywilizacji. Przy okazji zwykłego człowieka, z pracą od 9-17, nie stać na nic. Matki z dziećmi mieszkają w samochodach, bo na nic innego nie mogą sobie pozwolić – jak coś takiego może się dziać w najbogatszym kraju na świecie?
Kalifornia wymaga ogromnych zmian.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.