Melancholia po północy. Taylor Swift wydała nową płytę i... znacznie lepszą antologię

Melancholia po północy. Taylor Swift wydała nową płytę i... znacznie lepszą antologię

Taylor Swift
Taylor Swift Źródło:Materiały prasowe / Universal Music
Na swojej jedenastej (podwójnej) płycie gwiazda muzyki pop Taylor Swift opowiada o zamkniętym rozdziale z życia i rezygnuje z przebojowego potencjału na rzecz spokojniejszych kompozycji, bliskich jej poprzedniemu albumowi „Midnights”. O ile jednak „The Tortured Poets Department” pozostawia lekki niedosyt, to wydana tej samej nocy „...The Anthology” zadowoli w szczególności fanów „siostrzanych” płyt „Evermore” i „Folklore”.

To pewien paradoks – artystka, która jest teraz na szczycie światowego przemysłu muzycznego, także dzięki kolosalnemu sukcesowi jej światowej trasy koncertowej The Eras Tour, wydała właśnie jeden z najbardziej melancholijnych albumów w karierze. Łatwo go jednak wyjaśnić.

Jeszcze przed wyruszeniem w intensywną trasę koncertową Swift niemal taśmowo nagrywała nowe utwory, w których opowiedziała słuchaczom o miłości i rozczarowaniach, wciąż znajdując do nich nowe narracyjne klucze. Płyta „The Tortured Poets Department” („Wydział udręczonych poetów”) powstała w latach 2022-2023, tuż po wydaniu jej dziesiątego albumu „Midnights”. Tym samym opowiada o zdarzeniach sprzed wejścia Swift w nowy i szczęśliwy związek, a miejscami, według fanów, nawiązuje do krótkiej relacji z muzykiem Mattym Healym albo wcześniejszego i poważniejszego związku, z aktorem Joe Alwynem.

Niezależnie od tego, co było główną inspiracją, piosenkarka i multiinstrumentalista krótko przed premierą dała do zrozumienia, że euforii próżno na tej płycie szukać. Wyjaśniła, że opowiedzenie najsmutniejszej historii pozwala się od niej uwolnić. Na papierze zostaje tytułowa poezja napisana w cierpieniach.

Taylor Swift prezentuje 31 nowych piosenek. Post Malone i Florence nie dodają blasku

Artystka i marketingowcy umiejętnie podsycali emocje fanów przed premierą, np. pokazując w filmach promujących album zegar ustawiony na godz. 2 rano. Nikt jednak nie spodziewał się, że zamiast premiery jednej płyty będą… niemal dwie na raz. Po premierze „The Tortured Poets Department” o północy w strefie czasowej EST (o 6:00 czasu polskiego), Swift zamieściła w mediach społecznościowych link do „The Tortured Poets Department: The Anthology”. O drugiej w nocy zaprezentowała 15 nowych utworów, w sumie aż 31.

Ci, którzy spodziewali się dużych stylistycznych wolt dzięki zapowiedzianej wcześniej współpracy z raperem Post Malone i indierockową piosenkarką, Florence Welch, nie mają się czego obawiać. Na albumie głównym oraz antologii do niego przeważa spokojny pop, w niektórych miejscach delikatnie wzbogacony syntezatorami. Nad „TTPD” Swift współpracowała, już tradycyjnie, z producentem i przyjacielem Jackiem Antonoffem oraz Aaronem Dessnerem z zespołu The National, także nie po raz pierwszy.

Wokalu Post Malone w otwierającym płytę „Fortnight” jest naprawdę niewiele, a sam utwór bardzo przypomina klimat płyty „Midnights”, choć raczej jego słabszą odsłonę. Do drugiej współpracy szczególnie trudno się przekonać – Taylor i Florence ciągną utwór „Florida!!!” w przeciwne kierunki, zamiast się dopełniać. Można śmiało powiedzieć, że nowy album nie zyskał zbyt wiele na zaproszeniu do niego gości.

Mocne punkty „The Tortured Poets Department”

Im bardziej Taylor dojrzewa, tym chętniej dryfuje w stronę rozmytych, dreampopowych kompozycji. O ile jednak na poprzedniej płycie, „Midnights”, równoważyły je bardziej wyraziste „Anti-Hero” i „Bejeweled”, to na nowej płycie „rozbudzaczy” z wyrazistymi refrenami nieco brakuje. Muzycznie, blisko nastroju „Anti-Hero” sytuuje się „Alchemy”, w którym Swift rozbija na czynniki pierwsze lubiany przez siebie motyw – ulotne momenty życia, w których dociera do nas, że romantyczna relacja z drugą osobą może wywrócić je do góry nogami. „Szczerze, kim jesteśmy, żeby walczyć z alchemią?” – pyta nas w refrenie.

Utwory z pierwszej części sytuują się obok bardziej nastrojowych etapów muzycznej drogi Taylor, głównie pop-folkowych albumów „Folklore” i „Evermore”, napisanych w czasie pandemicznej izolacji. Nie inaczej jest na „Antologii”, ale kompozycje z drugiej części robią wrażenie wrażenie znacznie bardziej przemyślanych i dopracowanych pod względem muzycznym – m.in. dzięki zmianom tempa i bardziej wymagającym partiom wokalnym. Po pierwszym przesłuchaniu wydaje się, że mniej syntezatorowych ozdobników sprzyja też stworzeniu bardziej osobistego nastroju – a przecież o to chodzi w poezji.

To dlatego po pierwszym odsłuchu w pamięć zapada znacznie więcej utworów z drugiej części np. „I Hate it Here”, czy mój faworyt, „The Bolter”, zawarty na jednym z czterech ekskluzywnych wydań płyty (ach, ten marketing...). Ten drugi może spodobać się szczególnie fanom, którzy z sentymentem wspominają muzyczne początki Taylor w gatunku country. Niech ten beztroski refren nie zwiedzie słuchacza: słodko-gorzki utwór opowiada historię kobiety o „wielu życiach”, prawdopodobnie uciekającej od jednego związku do kolejnego.

Czy to mrugnięcie okiem do krytyków, którzy uwielbiają wypominać Swift bogatą historię związków i pisanie utworów o byłych partnerach? Artystka już raz dała temu wyraz w „Blank Space”: na złość mediom, które widziały w niej manipulującą mężczyznami intrygantkę, stworzyła fikcyjną postać kolekcjonerki cudzych serc. Tym razem, według czujnych internautów z portalu Reddit, może też nawiązywać do książki „The Bolter” czerpiącej z historii lady Idiny Sackville. Arystokratka znana z pięciu rozwodów swego czasu wzbudzała skandale w przedwojennym społeczeństwie.

Wendy i Piotruś Pan. Historie straconych miłości

Lirycznie Swift nie zawodzi też w innych utworach – z wdziękiem osadza opowieści o miłości w znanych popkulturowych motywach, np. gdy rozwija nawiązanie do „Piotrusia Pana” z jej dużo wcześniejszego utworu „Cardigan” i opowiada o tym, co mogła czuć Wendy.

Trudno powiedzieć, czy „The Tortured Poets Department” pozwoli Taylor Swift zdobyć nowych fanów. Niestety, trudno wskazać tu taki utwór, który może konkurować z jej najjaśniejszymi dokonaniami w karierze (np. dziesięciominutową wersją „All to well”, uznaną przez magazyn Billboard za najlepszą w historii muzyki rozrywkowej piosenkę na temat rozstania). W ramach dygresji polecam odsłuchanie jej wykonania na żywo wszystkim sceptykom talentu Swift – nie ma tam zbędnego słowa, a dziesięć minut upływa jak niecałe cztery.

Choć na gorąco po premierze trudno mi podzielić entuzjazm większości zagranicznych recenzji „The Tortured Poets Department”, to mam już co najmniej kilka utworów, do których wrócę. To z pewnością dzięki tekstom – nawet w bardziej monotonnych kompozycjach potrafią przykuć uwagę ironią czy zgrabną puentą. Studnia pomysłów 34-letniej artystki na ten moment wydaje się niewyczerpana. Ciekawe, czym zaowocują trasa koncertowa, która pośrednio uczyniła z niej miliarderkę i szczęśliwy związek z futbolistą Travisem Kelce. Pewne jest jedno: Swift, na przestrzeni swoich różnych „er” tak dobrze odnajdywała się w różnych odcieniach popu i gitarowej muzyki, że jeszcze nie raz może zaskoczyć słuchaczy.

Czytaj też:
Taylor Swift w Polsce. Zacięta walka o bilety na koncert zablokowała system
Czytaj też:
Uroczysta premiera filmu o Taylor Swift. Gdzie można go obejrzeć w Polsce?

Źródło: WPROST.pl