W sieci roi się od skrajnych opinii na temat „Eternals”. Wyczekiwany film Chloe Zhao trafił do kin 5 listopada i z pewnością, jako nowy tytuł Marvela, przyciągnie do nich miliony ludzi. Historia jest w stylu Marvela. Dobrzy bohaterowie (Eternalsi) zostają wysłani na Ziemię przez swojego szefa (Arishema), aby ochronić rodzimą rasę przed „złymi” (Deviantami). W trakcie okazuje się, że nie wszystko jest jednak tak proste, jakby się mogło wydawać, szybko miesza się poczucie dobra i zła, jedni bohaterowie zmieniają stronę, po której są, inni ujawniają swoje prawdziwe oblicza.
Chociaż w mojej opinii każdy powinien dobrze się bawić na tym filmie, podzielam zdanie, że różni się on od dotychczasowych produkcji MCU. Czy to zarzut? Niekoniecznie. Reżysersko jest majstersztykiem. Chloe Zhao, zdobywczyni dwóch Oscarów (najlepszy film; najlepszy reżyser) za „Nomadland” w 2021 roku, jako twórczyni mająca oko i wyczulona na naturalne odczucie, które ma towarzyszyć widzowi podczas seansu, postarała się, aby „Eternals” nie był kolejnym wygenerowanym komputerowo filmem o superbohaterach.
„Eternals” to też najbardziej zróżnicowany film Marvela pod względem obsady – to ogromny krok naprzód w kierunku różnorodności i inkluzywności w przemyśle filmowym – i na to należy zwrócić uwagę, bez względu na motywacje producentów. Po raz pierwszy w MCU pojawia się też głucha superbohaterka Makkari, w którą wciela się Lauren Ridloff. Niestety nieco gorzej jest pod względem kreacji postaci i ich cech charakterystycznych. Każda z nich jest niemal taka sama. Nie poświęcono w filmie czasu na to, aby pokazać nam historie i motywacje poszczególnych bohaterów. Oglądając „Eternals” odnosi się wrażenie, że właściwie każdy mógłby zagrać każdego, być może z małym odstępstwem od reguły Barry'ego Keoghana, który wcielił się w Druiga oraz Briana Tyree'a Henry'ego czyli filmowego Phastosa.
O roli Gemmy Chan powiedzieć można tyle, że wygląda przepięknie, Richard Madden gra tak samo, jak we wszystkim, co kiedykolwiek z nim widzieliśmy, podobnie zresztą jak Angelina Jolie, Kumail Nanjiani jest „żartownisiem”, co nie odbiega od jego prawdziwej natury (jest także komikiem), Salma Hayek po prostu jest, a Kit Harington niestety bardzo kojarzy się z Jonem Snowem i znów jest nie do końca szczęśliwie zakochany. Ten ostatni będzie miał jednak nieco więcej do powiedzenia w kolejnych filmach, co pokazuje nam jedna ze scen po napisach. Co do reszty – cóż, mam nadzieję, że z czasem twórcy skupią się na nich nieco bardziej, abyśmy mogli polubić te postaci, bo chyba właśnie o to chodzi, szczególnie w marvelowskich produkcjach.
Początek filmu, z perspektywy osoby, która wiedziała przed seansem co nieco o bohaterach, był dość prymitywny. Kolejno pokazywane są widzowi atrybuty danego Eternalsa, których i tak nie mamy przecież szansy zapamiętać po jednej scenie, szczególnie przy tak dużej ilości bohaterów. Bałam się bardzo, że to poczucie traktowania widza, jako niezbyt mądrego odbiorcę treści, pozostanie już do końca filmu, jednak zmieniło się to nieco na plus wraz z kolejnymi minutami. Nie podzielam opinii, że „Eternalsi” nie są zabawni, a „marvelowski humor” jest w filmie nie do zniesienia – dla mnie było tego w sam raz.
Czekam na więcej, szczególnie po obiecujących scenach po napisach i daje „Eternals” kredyt zaufania, ponieważ ostatecznie dobrze się bawiłam i nie nudziła mnie ta produkcja. Być może jeżeli film Chloe Zhao istniałby jako twór niepołączony w żaden sposób z Marvelem, uzyskałby lepsze opinie? Fanów MCU nie jest łatwo zadowolić. Przy tak ogromnym materiale, dużo nas może jednak jeszcze zaskoczyć w kolejnych odsłonach.
Czytaj też:
Jutro premiera „Eternals”. Wszystko, co musisz wiedzieć o nowym filmie Marvela