Daniel Olbrychski o pracy na planie: Jestem rasowym koniem

Daniel Olbrychski o pracy na planie: Jestem rasowym koniem

Daniel Olbrychski
Daniel Olbrychski Źródło: Newspix.pl / Ireneusz Pluciński
Jak wygląda współpraca z reżyserem i dlaczego powinien on kochać aktora? Dlaczego dla adeptów tej sztuki ważne jest zachowanie równowagi? Na te i inne pytania odpowiadał Daniel Olbrychski, który pojawił się na festiwalu filmowym Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym.

Podczas spotkania z widzami Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi Daniel Olbrychski zdradził, które aktorki uważa za najlepsze. Duże zaskoczenie wśród widzów wzbudził fakt, że artysta mówiąc o koleżankach z branży, które mają 60 i więcej lat stwierdził, iż „największe na świecie” w tej kategorii wiekowej są Meryl Streep i... Krystyna Janda. Docenienie polskiej aktorki zostało przyjęte głośną owacją.

Sytuacja z „Pana Tadeusza”

Punktem wyjścia do dyskusji był film „Van Gogi”, który znalazł się w programie festiwalowym, a w którym zagrał właśnie Olbrychski. Podczas rozmowy prowadzonej przez Grażynę Torbicką poruszono ważną kwestię, jaką jest różnica między pracą w teatrze, a pracą na planie filmowym. – To nie jest tak jak w teatrze, że próby trwają tygodniami. Wchodzi się na plan i trzeba kręcić, a kręci się niechronologicznie. Dlatego uważam, że aktorstwo filmowe jest dla aktorów zawodowych czymś trudniejszym niż teatralne, gdzie ma się miesiące prób, a potem gra się od początku do końca na oczach przeważnie życzliwego widza – zauważył 74-letni artysta.

Olbrychski przyznał, że występowanie na deskach teatru przed publicznością „niesie i uskrzydla”. – W kinematografii ma się z kolei zimną kamerę i jedynym widzem jest reżyser. Dlatego ja wspominam z wielkim wzruszeniem czasy, kiedy reżyser nie był gdzieś daleko, w jakimś namiocie albo innym pokoju i patrzył w monitor – dodał. – Bo widz to jest ten, który patrzy na aktora, wzrusza się, gdy jest coś wzruszającego, śmieje się gdy gramy komedię – podkreślił.

Artysta przytoczył przy okazji historię z planu „Pana Tadeusza”, którego reżyserem był Andrzej Wajda. Przypomniał scenę, kiedy ks. Robak, w którego wcielał się Bogusław Linda spowiadał się Gerwazemu, w roli którego widzieliśmy właśnie Olbrychskiego. – Graliśmy to w ciasnej komnatce. Powiedziałem w końcu przez mikrofon: Andrzej, przecież tu są zbliżenia, a ty na monitorze nic nie widzisz. Jesteś mi i Bogusiowi potrzebny, choć tu bliżej do nas. Ten powiedział, że już biegnie i po chwili patrzył na nas z odległości półtora metra. I oczywiście zagraliśmy lepiej – powiedział.

Wajda najlepszym „jeźdźcem”

Gość festiwalu stwierdził też, że „aktor w kinie nie ma widza, który powinien go kochać i być blisko”. Porównał taką sytuację do jeździectwa, ponieważ jak wiemy, Olbrychski jest zagorzałym fanem tego sportu i sam jeździ konno. – Koń słucha jeźdźca, który go kocha, ale który też nie pozwala mu na popełnienie błędu. I to jest rola reżysera. Musimy czuć jego miłość, bo on nam zastępuje widownię, ale musi być jednocześnie najsurowszym krytykiem – powiedział 74-letni artysta. – Koniowi rasowemu, a ja jestem rasowym koniem, trzeba dać też swobodę. Rasowe konie są też bardzo trudne w prowadzeniu, dlatego potrzebna jest miłosna, subtelna, a zarazem bardzo pewna ręka jeźdźca. Tym, który był dla mnie najlepszym „jeźdźcem” w mojej niemal 60-letniej pracy aktorskiej był Andrzej Wajda – przyznał.

Olbrychski został zapytany przez Torbicką o to, czy we wszystkich krajach pracowało mu się jednakowo. Aktor przyznał, że na każdym planie pracowało mu się dobrze. – Moją ojczyzną są ekipy filmowe, ekipy teatralne. Bo to są ludzie, którzy czują i myślą w innych językach, ale tak samo jak ja. Mają podobną wrażliwość – przyznał artysta. – Nie widziałem wszystkich swoich filmów, nie pamiętam czasami o co w nich chodziło i nie lubię oglądać ich kolejny raz. Natomiast pamiętam wszystkich ludzi ze wszystkich ekip, a tych ekip było bodajże 200 – dodał.

Równowaga i jej brak

Aktor przytoczył również anegdotę z Nicholasem Rayem, czyli amerykańskim reżyserem nominowanym do Oscara za „Buntownika bez wyboru”. Olbrychski podczas jednego z bankietów zapytał wybitnego twórcę, czy może mu wyjaśnić, na czym polega metoda „aktor-studio”. – To polega na tym, żeby aktor zachował równowagę – powiedział wówczas Ray chwiejąc się, ponieważ regularnie nadużywał alkoholu. – Lewa noga to jest świadomość, prawa to nieświadomość. Jeśli za bardzo staniesz na prawej nodze, to udusisz Desdemonę, „zerżniesz” Ofelię, ale to wszystko może być w nieostrości, wypadniesz z kadru i powiesz coś własnymi słowami, chociaż trzeba Szekspirem – opowiadał reżyser cytowany przez Olbrychskiego.

– Jeżeli za bardzo przegniesz się na lewą nogę, to wszystko będzie prawidłowe. Będziesz tam, gdzie operator kazał, powiesz ten tekst co trzeba. Bardzo dobrze złapiesz światło i nie zasłonisz partnerki. Ale anioły nie będą fruwały wokół twojej głowy. Czyli musisz stać równo, na dwóch nogach. Rola musi iść dokładnie pośrodku. Przez brzuch, to bo oddychanie, przez serce i usta, czyli wymowę, akcentowanie – kontynuował reżyser. Olbrychski powiedział, że po tych słowach pijany Ray „gibnął się do przodu” i upadł na stół z kanapkami. Leżąc na podłodze zwrócił się do polskiego aktora: Ja równowagi nie zachowałem, czyli nie mogę być aktorem. – Trzeba kontrolując być jednocześnie szalonym – podsumował tę opowieść Olbrychski.

Czytaj też:
Nazywają go jednym z najwybitniejszych twórców kina w Europie. Marco Bellocchio na festiwalu w Kazimierzu