Nie bez przyczyny „Wielki marsz” przez tyle lat pomijany był przez filmowców, a z bogatego repertuaru „króla horroru” wybierano znacznie mniej ciekawe tytuły. To konkretne dzieło Stephena Kinga wyjątkowo angażuje czytelnika i trudno nawet pomyśleć o przełożeniu tych samych emocji na język kina.
W końcu jednak za scenariusz zabrał się James Vanderbilt, pracujący przy takich filmach, jak „Zodiac”, „Niesamowity Spider-Man” czy „Dzień Niepodległości: Odrodzenie”. Reżyserią z kolei zajmie się André Øvredal, znany dotąd z „Łowcy trolli” i „Autopsji Jane Doe”.
O czym opowiada „Wielki marsz”?
Jeśli jeszcze nie czytaliście „Wielkiego marszu”, to jest to dobry moment, by nadrobić. Gwarantujemy, że - w przeciwieństwie do wielu przereklamowanych dzieł Stephena Kinga - będziecie czytać ją jednym tchem i prawdopodobnie skończycie całość w jeden, góra dwa dni. Istnieje też całkiem duże prawdopodobieństwo, że po lekturze będziecie mieć zakwasy!
Najlepiej z tym tytułem zapoznać się, nie wiedząc za wiele o jego fabule. Jeśli jednak chcecie wiedzieć o czym jest, to nie będzie spoilerem przedstawienie zarysu fabuły. Ta prezentuje się prosto: jesteśmy rzucani w świat, w którym młodzi ludzie co roku uczestniczą w zabójczym wyzwaniu. 100 zawodników musi iść przed siebie z określoną prędkością, kto nie wytrzymuje, jest uśmiercany na miejscu. Wygrać może oczywiście tylko jeden. Zaintrygowani? To do czytania!
Czytaj też:
Michał Żurawski odtwórcą głównej roli w ekranizacji „Króla” Twardocha. Gdzie zagrał wcześniej?