Gabriela Keklak: Co było impulsem do rozpoczęcia prac nad serialem?
Maciej Bieliński: Impulsem do stworzenia serialu „Zabić Miss” była historia, która jak dla mnie składała się z kilku bardzo fascynujących, przejmujących i intrygujących warstw. Pierwsza, najmocniejsza, to sama Agnieszka i tragedia w kilku aktach, która była jej udziałem. Ta historia ma w sobie coś takiego, że im bardziej się w nią zagłębiasz tym staje się ona coraz bardziej przejmująca. Agnieszka była piękną, młodą kobietą – to oczywistość. Ale wystarczy choć chwilę spędzić z jej obrazem, posłuchać, tego co mówi, jak udziela wywiadów, obcować z jej ciepłą osobowością i natychmiast pojawia się w człowieku autentyczny sprzeciw i żal, że tą dziewczynę spotka zaraz najgorszy los.
Kolejna warstwa: społeczne tło tej tragedii. Opowiadam o nim w wymiarze najbliższym z możliwych, czyli pozostawionej w obliczu tragedii rodziny. W chwili morderstwa córeczka Agnieszki nie miała nawet 3 lat. Jej mąż – ze wszystkimi tego konsekwencjami – żył w traumie przez wiele lat. Ta sprawa nie zakończyła się na sali sądowej, rodzina stawia jej czoła do dziś.
Czytaj też:
Mąż zamordowanej Agnieszki Kotlarskiej: Wszystkie wspomnienia zapieczętowałem na 30 lat
Ale jest też w serialu fantastyczna kariera Agnieszki. Ta dziewczyna, któregoś dnia na początku lat 90., wyszła z bloku z wielkiej płyty we Wrocławiu i nagle wylądowała na pokazach mody w Nowym Jorku. Latała samolotami po świecie, pracowała z modowymi ikonami tej epoki (Kate Moss, Ralph Lauren, Estée Lauder, Albert Watson), odnalazła się w tym środowisku, pięła się po kolejnych szczeblach. Dziś to może nie robi takiego wrażenia, ale wtedy? Właśnie to „wtedy” czyli dekada lat 90. to kolejna warstwa, którą przypominam widzom.
Lata 90. w Polsce. Zdziwiło pana to, jak dużo się zmieniło?
Spędziłem bardzo dużo czasu w archiwach. I choć pamiętam dosyć dobrze ten okres, to jednak byłem zafascynowany tym, jak bardzo zmienił się dziś krajobraz naszego kraju. Na co dzień generalnie o tym nie myślimy, ale bankomaty w ścianach, z których wyciąga się pieniądze, telefony komórkowe, internet czy choćby pizza i hamburgery – te rzeczy są z nami w sumie od niedawna. Kto pamięta zestaw do odbioru telewizji satelitarnej, seanse Kaszpirowskiego w Sali Kongresowej czy zakupy na bazarach, ten wie, o czym mówię.
Przypomnienie sobie (i widzom) jak w latach 90. wyglądały ulice naszych miast, jak się ubieraliśmy, nawet jak inaczej składaliśmy zdania i opisywaliśmy galopującą rzeczywistość było dla mnie bardzo przyjemną, trochę nostalgiczną przygodą. W serialu jest scena, w której osadzony w areszcie używa jako zakładki do książki karty telefonicznej – w ramach eksperymentu pokazałem ją swojemu jedenastoletniemu synowi. Nie miał bladego pojęcia, co to jest… To był świat, który już nie istnieje i bardzo przyjemnie było znów na niego popatrzeć, a także pokazać go widzom.
W serialu bardzo mocno wybrzmiewa duch lat 90. Jednocześnie pojawia się wątek tragicznego lotu TWA 800, który Agnieszka Kotlarska cudem ominęła.
Tak, tragiczny lot 17 lipca 1996 roku TWA 800 z Nowego Jorku do Paryża. Samolot niedługo po starcie eksplodował nad Oceanem Atlantyckim w pobliżu Long Island, zginęło 250 pasażerów. Agnieszka miała bilet na ten lot. Nie jestem realistą magicznym, ale dostrzegam tu jakiś olbrzymi, bolesny wręcz paradoks w tym, że przyszły zabójca Agnieszki dowiedział się o jej pobytach w Polsce właśnie z artykułu o tym, że przeżyła tę katastrofę. To tak, jakby śmierć na nią czyhała i za nic nie chciała odpuścić. Choćby nie wiem jak Agnieszka uciekała i tak dopadło ją tragiczne fatum.
Mimo, że to nie były czasy internetu, stalkerowi udało się ją namierzyć.
