Monika Richardson relacjonuje koszmarną podróż. „W końcu zaczęłam krzyczeć”

Monika Richardson relacjonuje koszmarną podróż. „W końcu zaczęłam krzyczeć”

Monika Richardson
Monika RichardsonŹródło:Instagram / monikarichardson
Monika Richardson zrelacjonowała koszmar na lotnisku w Warszawie i nie zostawia suchej nitki na obsłudze. „W końcu zaczęłam krzyczeć” – napisała w mediach społecznościowych.

Monika Richardson jest bardzo aktywna w mediach społecznościowych. Chętnie relacjonuje swoje życie prywatne, chwile spędzone z rodziną, ale przede wszystkim wyjazdy. Ostatnio dziennikarka relaksowała się w Andorze, a jej konto na Instagramie zalała fala zdjęć z wyjazdu z koleżankami i kolegami z branży.

Monika Richardson narzeka na lotnisko Chopina

Nie wszystko okazało się jednak tak bajkowe, jak wydawało się w mediach społecznościowych. Dziennikarka opublikowała długi post, w którym opisała podróż, która była „koszmarem”. Wszystkiemu ma być winna obsługa lotniska w Warszawie, co podkreśliła zdenerwowana celebrytka. „Jak co roku, wyjechałam w grudniu na narty, co widać na moim profilu. Było cudownie. Niestety podróż w obie strony była koszmarem. Tak naprawdę, problemem nie była tania linia lotnicza, którą lecieliśmy, a to, jak zarządzane jest lotnisko Chopina” – zaczęła prowadząca legendarny program „Europa da się lubić”. Monika Richardson opowiedziała też o szczegółach tego, co ją spotkało.

„Przed wylotem z Warszawy staliśmy w kurtkach i czapkach narciarskich w zamkniętym, nagrzanym do niemożliwości autobusie przez 20 minut. W końcu zaczęłam krzyczeć” – podkreśliła.

Z dalszej części wywodu gwiazdy dowiadujemy się, że podróż do Polski także miała swoje mankamenty. „W drodze powrotnej zginęły narty moje i ok. 20 innych uczestników. Cóż, zdarza się. Była prawie druga w nocy, więc z kwitkami bagażowymi rozjechaliśmy się do domów. Koleżanka powiedziała mi dwa dni później, że podobno narty dotarły, ale musimy sami po nie jechać. Pojechałam. Zadzwoniłam z lotniska ze wskazanego telefonu, ktoś miał przyniesie mi moje narty ze strefy wylotów. Nikt nie odebrał. Czekałam 20 min, co chwilę dzwoniąc. W końcu ktoś odłożył słuchawkę” – relacjonowała.

Monika Richardson postanowiła wejść nielegalnie do strefy odbioru bagażu i zabrać swoje narty. Nie zostawiła tego bez słowa. Ze swoim sprzętem udała się do biura zagubionego bagażu i zapytała pracownice, czy wszystko według nich działa odpowiednio. „Wzruszyły ramionami. – Robimy, co możemy – powiedziała jedna z nich. I to zdanie idealnie podsumowuje metodę funkcjonowania lotniska Chopina w Warszawie” – czytamy.

Na koniec Richardson całe zdarzenie podsumowała przestrogą: Pozostaje nadzieja, że w okresie świątecznym, nikt nie zechce wejść do strefy odlotów tego lotniska w zgoła innym, niż ja, celu. No ale dlaczego miałby chcieć? W końcu wojna jest aż za granicą…

instagramCzytaj też:
Bartosz Opania porzucił aktorstwo dla wojska. Zobaczcie, jaką przeszedł metamorfozę
Czytaj też:
Mama Sary James wystąpiła w „Szansie na sukces”. Posłuchajcie

Galeria:
Monika Richardson relacjonuje koszmarną podróż
Źródło: WPROST.pl / Instagram