Katarzyna Burzyńska-Sychowicz, „Wprost”: Zmieniłeś swoje aktorskie emploi, za sprawą serialu „Prosta sprawa” jesteś rasowym „twardzielem”.
Mateusz Damięcki: Spełniłem swoje marzenie z dzieciństwa. To jest taki rodzaj bohatera, którego zawsze chciałem zagrać: czołg, Robocop – połączenie amerykańskich filmów, które oglądałem, będąc dzieckiem, z grami komputerowymi.
Grając taką rolę czułeś się sexy?
Takie sexy nie wprost jest chyba lepsze niż sexy dosłowne, mizdrzenie się czy wypowiadanie okrągłych zdań. Mój bohater jest atrakcyjny na wielu poziomach, ale najważniejsze dla mnie było to, że on był dla mnie atrakcyjny, mi się podobał. Lubiłem go od początku, bo jest prawy i sprytny. Oczywiście tacy bohaterowie już byli, to jest jakiś sznyt. Śmialiśmy z ekipą przez chwilę, że to jest taki polski Jack Reacher, który zamiast po Górach Skalistych w Stanach Zjednoczonych biega po naszych Karkonoszach. To jest postać, która mniej mówi, a więcej robi. Ma też jakąś swoją tajemnicę. Jest obity, ale cały czas na nogach, co też powoduje, że zyskuje nasz szacunek. Dodatkowo jest pewny, że to, co zrobi, jest słuszne. Ja prywatnie taki nie jestem. Bardzo mocno ważę słowa, dzielę, mnożę – strasznie dużo operacji wykonuję zanim podejmę jakąś decyzję, a on po prostu wie.
I wydaje mi się, że to też jest sexy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.