Szelągowska: Czytam, że moim dziadkiem był Urban. Nie był. Był mężem mojej ciotecznej babki

Szelągowska: Czytam, że moim dziadkiem był Urban. Nie był. Był mężem mojej ciotecznej babki

Dorota Szelągowska
Dorota Szelągowska Źródło:Adrian Świderski
Mam jedną drogą torebkę i wstydzę się z nią chodzić, bo cały czas jest we mnie przekonanie, że to trochę głupio mieć pieniądze. To jest chyba nierozerwalnie związane z byciem Polką (...). Z drugiej strony pokutuje przekonanie, że jak ktoś ma, to musiał nakraść albo ktoś mu musiał załatwić. Mnie wiadomo – załatwiła mama. Choć zaczęłam pracować w telewizji kilka lat wcześniej, zanim ona stała się sławną pisarką – mówi Dorota Szelągowska. I dodaje: – A ostatnio czytam w komentarzach, że jestem tu, gdzie jestem, bo moim dziadkiem był Jerzy Urban. Nie był. Ale rzeczywiście był kiedyś mężem mojej ciotecznej babki. Rozwiedli się zanim się urodziłam.

Katarzyna Burzyńska-Sychowicz, „Wprost”: W jednym z ostatnich wywiadów na pytanie, czy jesteś szczęśliwa, odpowiedziałaś, że jesteś, od czerwca. Mamy listopad. Ten stan wciąż się utrzymuje?

Dorota Szelągowska: Tak, nic się nie zmieniło, nadal jestem (śmiech).

A co ci daje to szczęście?

Kayah kiedyś powiedziała, że poczucie szczęścia jest wtedy, kiedy ona śpi i wszyscy, których kocha, są gdzieś obok: słyszy oddech swojego dziecka, swojego partnera; wie, że wszyscy są bezpieczni. Ja mam w sobie kwokowatość, tzn. lubię jak wszystko i wszyscy są na swoim miejscu – najlepiej dobrze mi znanym. Wciąż bywam trochę control freakiem, ale już nie staram się mieć wszystkiego pod kontrolą, bo wiem, że tak się nie da. I wreszcie mam balans!

Bardzo długo myślałam, że go nie potrzebuję, a okazało się inaczej: potrzebuję wyjścia z pracy, powrotu do rodziny, posiadania dobrego życia prywatnego – to są rzeczy, które mnie trzymają.

Jak było wcześniej?

Wcześniej miałam przekonanie, że nie ma czegoś takiego jak balans między pracą a życiem. W mojej firmie pracuje moja rodzina i przyjaciele; bardzo mi się podobało, że rzucaliśmy się na każdy projekt, siedzieliśmy nad nim do nocy, że każdy był zaangażowany. Firma była moją rodziną, a praca – moim życiem. Bardzo długo byłam przekonana, że to jest jego najważniejsza część, szczęśliwie odkryłam, że to gówno prawda. W ostatnich latach nastąpiło u mnie przesunięcie punktu ciężkości: teraz wychodzę z pracy, zamykam drzwi i po godz.17.00 już nie odbieram telefonów. W latach 90-tych czy na początku dwutysięcznych nie było higieny pracy w mediach, pracowało się non stop. Człowiek czuł się błogosławiony tym, że ma superpracę, jest w tym świecie; bardzo łatwo było się w tym zatracić. Mnie wydawało się normalne, że o 22.00 odbieram telefony w sprawie programu, w tej chwili już takiego telefonu nie odbiorę.

Kiedyś nie znosiłam niedziel. Były puste, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić… W tej chwili czekam na weekendy, bo to jest czas dla rodziny, lubię wieczory w domu, lubię oglądać telewizję i siedzieć na kanapie. To przyszło z tym, że poukładałam sobie pewne rzeczy i przestałam uciekać.

Cały wywiad dostępny jest w 48/2023 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.