Recenzja filmu „Znachor”. W tym szaleństwie jest metoda

Recenzja filmu „Znachor”. W tym szaleństwie jest metoda

„Znachor”
„Znachor” Źródło: Netflix
Na premierę „Znachora” wybrałam się pełna obaw. Wyszłam z niej za to całkowicie spokojna, wzruszona i bardzo miło zaskoczona. Dlaczego warto obejrzeć ten film?

Pamiętam moment, gdy Netflix ogłosił na specjalnym spotkaniu z dziennikarzami, że ma zamiar stworzyć nowego „Znachora”. Na sali najpierw słychać było masowe westchnienie, a potem już tylko grobową ciszę. Nieco uspokoiliśmy się, gdy platforma podała, że główną rolę zagra Leszek Lichota, którego polska publika wprost uwielbia i jasne jest, że jeżeli podjął się on tej roli, scenariusz musi być dobry.

I taki właśnie okazał się być.

„Znachor” Jerzego Hoffmana z 1982 roku uchodzi za jeden z najlepszych polskich filmów. Wielu z nas ma do niego ogromny sentyment.

Pytając o film swoich znajomych i bliskich, często słyszałam, że oglądają oni tę produkcję za każdym razem, gdy emitowana jest w telewizji. Nie jest ważne to, że znają ją na pamięć – liczą się emocje.

Jerzy Bińczycki, który grał przecież także w kultowych „Nocach i dniach” jako Bogumił Niechcic czy w „Panu Tadeuszu” jako Maciej Królik-Rózeczka, w Polsce kojarzony jest właśnie z roli Antoniego Kosiby. Film Hoffmana na ekranie uwiecznił też takie gwiazdy jak Artur Barciś, Anna Dymna, Tomasz Stockinger czy Andrzej Kopiczyński.

Oglądając produkcję, wielu Polaków wraca do czasów, gdy oglądał go z rodziną, podczas świąt. Budzi w nich ciepło, przynależność, uczucie znajomości. Dlatego właśnie tak wielu widzów zadawało sobie pytanie: po co Netflix chce robić „po nowemu” coś, co jest dobre?