Być może to już tzw. „netfliksowy styl”, który czuć w niemal każdej nowej produkcji serwisu. Poczucie, że jest po prostu dobrze i w trakcie seansu bawimy się nieźle. Z tyłu głowy miałam jednak myśl, że wszystko mogło być znacznie lepsze i mieć w sobie tę iskierkę, którą otrzymujemy często podczas seansów kinowych. W końcu taki chce być Netflix, a jednak wciąż czegoś brakuje. Choć w filmie pojawiają się momenty, które przykują na dłuższą chwilę nasz wzrok do ekranu, to jednak trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jest zbyt... prosto.
Mimo wszystko „Hiacynt” Piotra Domalewskiego odbiega nieco od innych polskich produkcji kryminalnych czy thrillerów, szczególnie tych oddających tło historyczne lat 80. I moim zdaniem w tej kwestii zasługuje na duży plus. Duet milicjantów Robert Mrozowski (Tomasz Ziętek) oraz Wojtek Nogaś (Tomasz Schuchardt) nie jest przedstawiony sztampowo i wnosi pewną nową jakość takich relacji. Ta nie jest przesadzona w żadną stronę, nie mamy tutaj do czynienia z powtarzaniem uwielbianego schematu: starszy oficer nienawidzi młodszego i z pewnością kilkukrotnie powtórzy mu, że powinien sobie odpuścić, bo to nie zawód dla niego. Choć oczywiście jest to nierówny układ, sami zdajemy sobie z tego świetnie sprawę i twórcy scenariusza nie muszą nam tego nieustannie uświadamiać zbędnymi dialogami. Nie ma tutaj powielania schematów, dzięki czemu seans nie męczy.