Nierzadko zdarza się, że reżyserów i aktorów, którzy grali główne role w ich pierwszych produkcjach, na zawsze łączyć zaczynają silne sojusze. Tak właśnie jest w przypadku Cooglera i Jordana, których „Grzesznicy” są już piątym wspólnym projektem. I chociaż wielu z nas dobrze kojarzy „Creed” czy „Czarną Panterę”, mało kto pamięta lub wie, że wszystko zaczęło się od „Fruitvale” – biograficznego dramatu z 2013 roku. Film ten nie tylko oczarował widzów, ale też dał Jordanowi przepustkę do wielkiej sławy.
Film, który zapoczątkował wszystko. Hit, który musicie obejrzeć, jeżeli spodobali wam się „Grzesznicy”
Nie było jednak łatwo. „Fruitvale” nie miał budżetu, jak filmy MCU. Był niezależnym projektem, opartym na prawdziwej sprawie morderstwa Oscara Granta III, 22-latka, który został zabity przez policjanta z Oakland Johannesa Mehserle w 2009 roku. Morderstwo miało miejsce w sylwestra na stacji Fruitvale Bay Area, a jego świadkami było wielu pasażerów. W sieci pojawiły się zdjęcia ze zdarzenia, co wywołało protesty, a sprawa wpłynęła m.in. na utworzenie ruchu Black Lives Matter.
Aktualność i przekaz filmu zapewniła mu pozycję ulubieńca krytyków. Do dziś „Fruitvale Station” cieszy się oceną 94 proc. na Rotten Tomatoes, a widzowie również wydają się być nim zachwyceni. Nie brakowało jednak głosów, że podburza do protestów (pisało tak między innymi przed laty „Vanity Fair”).
Dziś, gdy nazwisko Ryana Cooglera kojarzy się głównie z wielkimi, kasowymi produkcjami, łatwo zapomnieć, że wszystko zaczęło się od kameralnego, poruszającego „Fruitvale Station”. Ten film to nie tylko debiut reżysera, ale też mocny głos w sprawie społecznej niesprawiedliwości — głos, który wciąż wybrzmiewa z pełną siłą. Jeśli zachwyciliście się „Grzesznikami”, warto wrócić do tego, co zapoczątkowało filmową drogę Cooglera i Jordana. „Fruitvale Station” to obraz, który nie tylko porusza, ale też przypomina, dlaczego kino ma tak wielką siłę oddziaływania.
Czytaj też:
Zatrzęsienie nowości na Netflix! Ten 6-odcinkowy thriller rozbije bankCzytaj też:
Film, którego bali się komuniści. Klasyk wraca na ekrany