„Nie ma co się tak bać kryzysów, warto się im przyjrzeć”. Karolina Gruszka dla „Wprost” o filmie „Wyrwa”
„Wyrwa”, to polski thriller, adaptacja głośnej książki Wojciecha Chmielarza, autora „Żmijowiska”. Film rozpoczyna tajemniczy wypadek samochodowy, który zmienia całkowicie życie Maćka (Tomasz Kot). W zdarzeniu ginie jego żona Janina (Karolina Gruszka). Najprawdopodobniej kobieta popełniła samobójstwo. Maciej nie ma jednak pojęcia, dlaczego do wypadku doszło pod Mrągowem, skoro Janina powiedziała, że jedzie na delegację do Krakowa. Pomyliła się? A może kłamała?
Zrozpaczony mężczyzna wyrusza w pod róż, aby rozwiązać zagadkę jej śmierci. W krótce trafia na trop niejakiego Wojnara (Grzegorz Damięcki) – aktora, którego podejrzewa o romans ze zmarłą żoną. Od tego momentu pytania zaczynają się mnożyć a tragedia zmienia się w skomplikowaną zagadkę. Maciej dochodzi do wniosku, że być może w ogóle nie znał kobiety, którą poślubił...
Aleksandra Krawczyk, „Wprost”: Pani postać – Janina – z jednej strony jest główną postacią, a z drugiej jest postacią nieobecną. Stworzenie takiej bohaterki było trudniejsze?
Karolina Gruszka: Janina ginie na początku filmu, tak więc mój udział w tej produkcji jest dość skromny, chociaż kluczowy dla fabuły. Moja bohaterka pojawia się później wyłącznie w głowie głównego bohatera, w którego wciela się Tomasz Kot. Do końca nie wiemy, co jest prawdą, a co nie. Grając te sceny, musiałam więc raczej wejść w głowę filmowego Maćka. Na pewno nie było to typowe tworzenie psychologicznego portretu z linią przyczynowo-skutkową.
Ulotność bohaterki była widoczna w jej ruchach i aparycji już na pierwszy rzut oka.
To celowy zabieg. Podczas kręcenia wszystkich scen, gdzie Janina występowała we wspomnieniach Maćka, postanowiliśmy skorzystać z jednego kostiumu – zwiewnej czerwonej sukienki. Wówczas moja bohaterka jest bardziej taką figurą do wyobrażenia, kimś na granicy jawy i snu.
Dużo bliżej jej do rzeczywistości we wspomnieniach mojego filmowego męża. Retrospekcja jest zbliżona do prawdy, nawet jeśli dzieje się tylko w jego głowie.
Janinę bardziej pani postrzega jako postać tragiczną czy czarny charakter?
Myślę, że w tym filmie każdy z bohaterów ma takie momenty w swoim życiu, gdzie nie zachowuje się w porządku, rani bliskich i kłamie. Ale te kłamstwa nie są wynikiem cynicznej gry, ale rezultatem pogubienia się.
Janinę i Maćka poznajemy w momencie sporego kryzysu w ich związku. Na pierwszy rzut oka widać, że między nimi kiedyś musiało być fajnie, że było między nimi spontaniczne i szczere uczucie. Ale kiedy przyglądamy się ich życiu, to zauważamy, że dzieci są coraz starsze, a w ich relację wkradła się rutyna. Stracili uważność wobec partnera i oddalili się od siebie w związku z tym, że są zupełnie innymi osobowościami. Maciek jest bardziej zamknięty w sobie, odcięty od swoich emocji, a Janina to ta połowa, która prawdopodobnie wznosiła do tego związku spontaniczność, radość, jakiś kolor. W związku z tym ta rutyna to właśnie ją szybciej zaczyna uwierać. Dlatego zaczyna szukać nowych bodźców na zewnątrz tego związku.
Idealnie pasuje do tego ostatnie zdanie, które wypowiada bohater Tomasza Kota: Nie znaliśmy ludzi, którymi się staliśmy.
Myślę, że życie to ciągły proces, cały czas wszystko się w nas zmienia, my się zmieniamy, mamy coraz to nowe doświadczenia, które mają wpływ na nasze postrzeganie rzeczywistości. Ci bohaterowie, żyjąc w związku, stracili się z oczu. Oddalając się od siebie, przestali rozumieć wzajemnie zmiany, które w nich zaszły.
Po kilku latach bycia obok siebie, a nie ze sobą, przestają być na bieżąco z tym co dzieje się w środku drugiej osoby. Zazwyczaj wtedy wydarza się coś ekstremalnego, co sprawia, że trzeba się przyjrzeć osobie, z którą dzielimy życie. Wówczas dociera do nas, że coś nas ominęło, że przez codzienny pęd coś przeoczyliśmy. Na pewno bohater Tomka Kota uświadamia sobie coś takiego W obliczu tragicznej śmierci żony. Kiedy to się dzieje, próbuje zrozumieć, co działo się z nią przez ostatnie miesiące. Wtedy dowiaduje się o niej wiele nowego, i tworzy mu się jej obraz zupełnie inny niż ten, który miał do tej pory.
Zwróciła pani uwagę na ważny aspekt – niestety zazwyczaj musi nastąpić ekstremalna sytuacja, żebyśmy mogli zauważyć zmiany, jakie zaszły w nas i partnerze.
Dlatego nie ma co się tak bać kryzysów, warto się im przyjrzeć, bo często są dla nas pożyteczne i oczyszczające. Jest w tym jakaś nadzieja.
Taką zmianę widzę w Maćku, który mimo śmierci żony przechodzi jakąś przemianę i nagle zaczyna sobie inaczej układać priorytety.
Nie wiem, czy ja również tak optymistycznie podchodzę do jego przemiany, ale na pewno coś ważnego się w nim zmieniło. To zapewne impuls do zmiany, ale nie wiemy, co zrobi z tym dalej. Akcja filmu to zaledwie kilka dni – od śmierci do pogrzebu mojej bohaterki więc to, czy teraz Maciek będzie umieć zadbać o siebie i bliskich pozostaje zagadką.
Dała pani coś od siebie swojej bohaterce?
To nieuniknione, ale zazwyczaj skupiam się w swojej pracy na tym, by szukać różnic między mną a bohaterką. To dla mnie dużo ciekawsze. Oczywiście wiele zależy od tego, na co pozwala scenariusz, ale zależy mi na tym, żeby zrozumieć kogoś zupełnie różnego ode mnie i zbudować postać, która w danej sytuacji zachowuje się w sposób zupełnie inny niż ja. To bardzo interesujące i wówczas jest szansa na większą różnorodność. Ale też przede wszystkim na zgłębianie obcych rejonów. To jedna z najfajniejszych części zawodu aktora, że nagle znajduję w sobie rodzaj energii do tej pory niewykorzystany.
Odwracając pytanie, chociaż nie wiem, czy nie jest na nie za wcześnie – zostało coś z panią z filmowej Janiny?
Myślę, że praca nad bohaterką to był pretekst, żeby kolejny raz zastanowić się nad oczekiwaniami społeczno-kulturowymi narzucanymi osobom żyjącym w związkach, czy budującym rodzinę. Ważne, żeby nie wchodzić w utarte schematy, tylko dlatego, że tak trzeba, że tak robią wszyscy.
Ważne, żeby ze sobą rozmawiać, umiejętnie komunikować swoje potrzeby i mieć odwagę żyć po swojemu. Niby takie proste, a jednak chyba wciąż mało komu się to udaje.