„Avatar: Istota wody” to zaproszenie w głąb nieokiełznanej wyobraźni

„Avatar: Istota wody” to zaproszenie w głąb nieokiełznanej wyobraźni

Kadr z filmu „Avatar: Istota wody”
Kadr z filmu „Avatar: Istota wody” Źródło:Materiały prasowe
I to naprawdę zajęło aż 13 lat? Owszem, zajęło. Biorąc pod uwagę czas i pieniądze, wykorzystane na wyprodukowanie drugiej części sagi „Avatar”, można było się spodziewać kolejnego wielkiego przełomu technologicznego, estetycznej rewolucji i wizualnej orgii, jakiej dotąd nikt nie doświadczył. Widzowie, którzy pójdą do kina z takimi oczekiwaniami, wyjdą z niego zawiedzeni, a może nawet przekonani, że ktoś ich oszukał. Niemniej, jest to film znacznie lepszy od swojego poprzednika.

„Avatar” to najbardziej kasowe widowisko w historii kina. Od momentu premiery w 2009 roku, film Jamesa Camerona zarobił na świecie niemal 3 miliardy dolarów. Nic więc dziwnego, że doczekał się drugiej części, a na horyzoncie widać już kolejne odcinki tego spektakularnego filmowego cyklu.

Reżyser ponownie zabiera widzów gdzieś daleko w kosmos, gdzie na Pandorze, egzoksiężycu gazowego giganta Polifema, w harmonii z naturą, żyje rozumny gatunek Na’vi. Akcja zaczyna się kilkanaście lat po wydarzeniach z pierwszej części sagi, w okresie pokoju uzyskanego dzięki wygnaniu z Pandory ziemskich kolonizatorów. Ludzie nie potrafią jednak pogodzić się z przegraną, co doprowadzi do kolejnej krwawej wojny.

Z rodziną najlepiej uchodzi się z życiem

Wódz leśnego plemienia Na’vi Jake Sully (Sam Warthington) i jego żona Neytiri (Zoe Seldana) szczęśliwie wychowują trójkę swoich dzieci oraz córkę zmarłej dr Grace Agustin (Sigourney Weaver). Ich pełna spokoju i radości egzystencja zostaje jednak zakłócona, kiedy na Pandorze ponownie lądują statki przybyszów z Ziemi, niszcząc przy okazji ogromne połacie lasu i uśmiercając tysiące zamieszkujących go zwierząt. Dla kochających naturę tubylców to jak wypowiedzenie wojny.