Mąż zamordowanej Agnieszki Kotlarskiej: Wszystkie wspomnienia zapieczętowałem na 30 lat
Agnieszka Kotlarska była symbolem marzeń wolnej Polski. W 1991 roku została Miss Polski, a potem pierwszą Polką z tytułem Miss International. Współpracowała z najbardziej znanymi projektantami i domami mody na świecie, jak Ralph Lauren, Calvin Klein, Versace, Giorgio Armani, Dolce & Gabbana, Donna Karan czy Max Mara. Jej życie zostało jednak brutalnie przerwane przez stalkera, który zabił ją przed jej domem w Polsce, na oczach męża i malutkiej córki.
Dokument HBO Max „Zabić Miss”, który dziś ma swoją premierę, to nie tylko intymny portret życia Agnieszki Kotlarskiej. To także opowieść o pozornie niewinnej, platonicznej fascynacji, która wymyka się spod kontroli i przeradza w niebezpieczną obsesję. Reżyser serialu Maciej Bieliński sięgnął po bogaty zbiór niepublikowanych dotąd materiałów z prywatnego archiwum bliskich miss. Po raz pierwszy od lat przed kamerą pojawiają się również najbliżsi Agnieszki – córka Patrycja oraz mąż Jarosław Świątek, który zdecydował się także na rozmowę z nami. W szczerym wywiadzie opowiada o kulisach powstawania filmu oraz wraca zarówno do najpiękniejszych, jak i najbardziej dramatycznych momentów swojego życia.
Gabriela Keklak, „Wprost”: Przez wiele lat chronił pan prywatność swoją i swojej córki. Co skłoniło pana do opowiedzenia tej historii? Jest książka, film, serial dokumentalny…
Jarosław Świątek: To był czysty przypadek, wcześniej w ogóle o tym nie myślałem. Pierwsza propozycja pojawiła się 15 lat temu. Zgłosił się do mnie pewien reżyser, chciał napisać scenariusz do filmu. Zapoznał się z naszą historią i stwierdził, że to materiał na wyjątkową produkcję. Ostatecznie nie doszło to do skutku. Patrycja była jeszcze w gimnazjum, nie chciałem wystawiać jej na trudy z tym związane. Trzy lata temu, podczas Festiwalu we Wrocławiu, padła nowa propozycja nakręcenia tej historii. Pomyślałem sobie, że Patrycja jest już w Kanadzie. Moje życie też się spokojnie układa. Może faktycznie jest już czas, aby podzielić się tą historią. Początkowo była mowa o filmie. W trakcie rozmów pojawił się pomysł serialu dokumentalnego. W międzyczasie powstała książka.
Wyobrażam sobie, że jak się opowiada taką historię po latach, to trzeba mieć ogromne zaufanie do twórców. Jak budował pan tę relację z reżyserem?
Powoli. Spotykaliśmy się wielokrotnie. Musiałem się upewnić, że są to ludzie godni zaufania i podejdą do tematu z odpowiednim szacunkiem, wkraczają bowiem w bardzo intymną sferę. Córka też musiała wyrazić zgodę, a na początku miała pewne obiekcje.
Uważam, że przy takich historiach należy opowiedzieć wszystko szczerze i szczegółowo — nawet jeśli oznacza to do pewnego stopnia odsłonięcie siebie.
Mieliśmy świadomość, że twórcy odkryją rzeczy, o których nikt dotąd nie wiedział. Ustaliliśmy wspólnie, że opowiemy wszystko, ale jeśli pojawi się coś, czego nie będziemy chcieli pokazać publicznie, to twórcy zachowają to dla siebie.
Bali się państwo?
Przez wiele lat żyliśmy w cieniu tego wydarzenia.
Dla bezpieczeństwa używaliśmy pseudonimów, wiedząc, że ten człowiek jest na wolności. Odgrażał się bowiem, że musi dokończyć dzieła, mając na myśli mnie i Patrycję.
Byliśmy bardzo ostrożni, co wiązało się z pewną dozą wyrzeczeń. Do dziś nie istniejemy w Internecie. Mam jednak nadzieję, że serial nie będzie dla widzów sensacją, a raczej, że będzie niósł pewien moralny przekaz – szczególnie dla młodych ludzi. Może być w życiu pięknie, bajkowo, cudownie, ale wystarczy jedna chwila, kilka sekund, aby to wszystko stracić.
Wiem od reżysera i z samego dokumentu, że podzielił się pan wieloma archiwalnymi materiałami, których do tej pory nigdzie nie można było zobaczyć – przede wszystkim waszymi prywatnymi nagraniami. Czy to był pierwszy raz po śmierci żony, kiedy wrócił pan do tych pamiątek?
Po śmierci Agnieszki wszystkie zdjęcia, filmy i pamiątki zapakowałem w pudła. Była to dla mnie straszna trauma i zapieczętowałem te wspomnienia na 30 lat. Gdy przekazywałem materiały na potrzeby realizacji serialu, nawet do nich nie zajrzałem. W tych pudłach były rzeczy, o których w ogóle nie pamiętałem – np. pamiętniki Agnieszki. Nigdy ich wcześniej nie przeglądałem.
Czytał pan teraz te pamiętniki?
Nie, nigdy ich nie przeczytałem. Ale twórcy je przejrzeli. Powiedzieli mi, że są tam bardzo dokładne zapiski jej życia. Notatki dzień po dniu – z kim rozmawiała, co robiła, co się wydarzyło. W jednym z wpisów Agnieszka opisywała, jak przebiegło jej spotkanie z aktorem Mickeyem Rourke.
Ale materiałów było dużo więcej.
Tak. To miała być pamiątka na starość – coś dla nas, żebyśmy mogli kiedyś obejrzeć i przypomnieć sobie, że mieszkaliśmy w Nowym Jorku... i było fajnie. Rozmawialiśmy, że za 40 lat będziemy siedzieć przy kominku i oglądać te nagrania, wspominając, jak to wtedy wyglądało. Nigdy bym nie przypuszczał, że akurat to, co wtedy kręciliśmy, przyda się do filmu. Wolałbym, żeby nie było takiej potrzeby, ale skoro już jest, udostępniłem wszystko...