Polski aktor przed laty był obsypywany zaszczytami. Nikt nie przewidywał takiego końca

To miała być jedna z wielu ról, a stała się przekleństwem i błogosławieństwem jednocześnie. W latach 70. był jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów bloku wschodniego. Jego ówczesną popularność można porównać do tej, którą dziś cieszą się największe światowe gwiazdy młodego pokolenia, zapełniające stadiony.
On kiedyś też zapełniał, na dodatek wjeżdżał na nie w orszaku godnym króla. Stanisław Mikulski, odtwórca roli kultowego kapitana Hansa Klossa z serialu „Stawka większa niż życie”, który już za dwa dni powróci na ekrany stacji Kino Polska.
Polski aktor witany jak król
W 1972 roku serial „Stawka większa niż życie” podbił serca widzów nie tylko w Polsce. Produkcja trafiła do wszystkich krajów socjalistycznych – od NRD po Mongolię. A z nią – Stanisław Mikulski. W Pradze otrzymał tytuł „pułkownika telewizji czechosłowackiej” i wręczono mu czapkę z epoletami. Dzieci stały w dwuszeregu przed szkołą, dyrektor zasalutował i zameldował: „Kapitanie Kloss, wszyscy obecni”.
„Trochę głupie, ale co miałem zrobić? Odmówić?” – wspominał Mikulski po latach w wywiadzie dla magazynu „Duży Format”.
Na Węgrzech jego wizyta przerodziła się niemal w narodowe święto. Aktor wjechał na stadion w Budapeszcie w udekorowanym flagami wozie, poprzedzanym przez orszak huzarów. Tłum 100 tysięcy widzów skandował „Kloss! Kloss!”, a Stanisław Mikulski, który nie znał słowa po węgiersku, „przemawiał” do publiczności, poruszając jedynie ustami. Głos należał do ukrytego za jego plecami aktora, który dubbingował Klossa w węgierskiej wersji „Stawki większej niż życie”.
„Ludzie tak byli rozentuzjazmowani, że musiałem z tej imprezy uciekać w aucie przykryty jakimś brezentem. Nie chcieli mnie wypuścić” – wspominał Mikulski w wywiadzie.
Za to jego tamtejsi koledzy po fachu byli nie w sosie. Jeden z nich powiedział polskiemu aktorowi: „W ostatnich trzech miesiącach pisano o tobie więcej niż o nas przez pięć lat”.
PRL-owska „,maskotka narodu”
W Polsce szaleństwo było podobne. Mikulski regularnie zgarniał Złote i Srebrne Maski, tłumy gromadziły się na spotkaniach w domach kultury, ludzie z całego kraju przychodzili, by posłuchać anegdot z planu i zdobyć autograf. – Byłem wożony od miasta do miasta, odbyłem kilkaset takich spotkań. Odwiedziłem chyba każdą dziurę – wspominał Stanisław Mikulski.
Zdarzało się, że znajomi prosili aktora, by poszedł z nimi „załatwić sprawę”. Wystarczyła sama jego obecność, nie musiał nawet nic mówić i już urzędnicy stawali się bardziej skłonni do pomocy. „Robiłem za maskotkę” – wyznał.
Klątwa Klossa
Ta sława miała swoją cenę. Na zawsze już do aktora przylgnęła etykietka „Klossa” i choć starał się niesłychanie, już nigdy potem nie zagrał żadnej znaczącej roli. Mowy nie było o tym, żeby zagrał to, o czym marzył – postać czarnego bohatera, postać dramatyczną, może nawet brudną i złą. Nie.
Stanisław Mikulski spełniał się w teatrze, choć i tam dopadły go cienie przeszłości ze „Stawki większej niż życie”. Do teatru przyjeżdżały wręcz wycieczki, żeby tylko zobaczyć go na żywo, a kiedy już zobaczyły, to biegły za nim wołając: „Panie Kloss, prosimy o autograf”.
„Przepraszam, ale dziś nie ma Klossa, jest Henryk VI, mogę dać autograf jako Henryk VI” – odpowiadał wówczas cierpliwie.
Największy żal miał jednak do kina. Przez cztery dekady nie zagrał żadnej znaczącej filmowej roli. „Chodziłem po reżyserach, prosiłem. Tłumaczono mi, że jestem zbyt rozpoznawalny jako Kloss i widzowie nie zaakceptują mnie w innym wcieleniu” – mówił. I tak przez całe lata.