Manuela i Gulczas o przyjaźni oraz życiu po reality show. „Zawsze dla siebie jesteśmy”

Manuela Michalak i Gulczas, czyli Piotr Gulczyński, to duet, którego nie trzeba przedstawiać fanom pierwszej edycji „Big Brothera”. Ich przyjaźń, zrodzona ponad 20 lat temu w kultowym domu Wielkiego Brata, przetrwała próbę czasu i stała się jednym z najtrwalszych wspomnień tamtej telewizyjnej epoki. Choć od ich debiutu w reality show minęły już ponad dwie dekady, ta relacja nie straciła na sile. Co więcej, niedawno po raz kolejny spotkali się na planie.
Otóż Manuela i Gulczas stanęli ramię w ramię w reality show Prime Video „The 50”, w którym znów musieli wykazać się sprytem, lojalnością i odpornością na stres, mierząc się z nowymi wyzwaniami oraz emocjami. Jak zmieniło się ich życie przez te lata? Co sprawia, że ich przyjaźń wciąż trwa, mimo upływu czasu? O kulisach dawnych i obecnych doświadczeń porozmawialiśmy z Manuelą i Gulczasem.
Wywiad z Manuelą Michalak i Piotrem „Gulczasem” Gulczyńskim
Sabina Zięba: Czym obecnie się zajmujecie?
Manuela: Prowadzę w Luboniu – moim rodzinnym mieście – salon fryzjerski. Choć oferujemy wszystkie usługi fryzjerskie, to naszą specjalnością jest przedłużanie włosów. Na ten zabieg przyjeżdżają kobiety nie tylko z całej Polski, ale też z zagranicy! To dla mnie bardzo miłe, że klientki tak nas doceniają.
Równocześnie wspieram dzieci psychologicznie w szkole podstawowej w Dąbrowie koło Poznania. Zdecydowałam się na to, ponieważ jestem psychologiem, a zdaję sobie sprawę z tego, że obecnie jest ogromny deficyt nauczycieli wspomagających i psychologów w szkołach. Chciałam troszeczkę wesprzeć dzieci, ale nie w takiej szkole, która jest w centrum Poznania i ma wielu specjalistów, ale w takiej za miastem, w której brakuje podobnych osób.
Cyklicznie prowadzę również lekcję pro bono dla nastolatek w ośrodku opiekuńczo-wychowawczym, by zapoznać je z zawodem fryzjera. Czuję ogromną satysfakcję patrząc na dziewczynki, które pracują i chcą to robić. Uśmiechają się i są zadowolone, widząc efekty. To jest coś pięknego.
Gulczas: Ja z kolei zawodowo pracuję w salonie fryzjerskim mojej żony w Poznaniu. Jestem menadżerem, zajmuję się okiełznaniem 20 pracowników i interesami firmy. Jestem człowiekiem do wszystkiego, bo i przepycham zlewy, robię drzwi, czyszczę wentylację, klimatyzację, naprawiam suszarki... Robię naprawdę wszystko! A w wolnych chwilach jeżdżę oczywiście na motocyklu.
Znaleźć takiego mężczyznę w dzisiejszych czasach nie jest łatwo – zazwyczaj niewiele potrafią. (śmiech) A zmieniając temat – macie może kontakt z innymi osobami z „Big Brothera”? Jeżeli tak, to z którymi?
Gulczas: Mam z Manuelą, a także z Klaudiuszem. Po prostu jest trochę za mało czasu na wszystko. Jakby był taki sklep, żeby można sobie było dokupić godziny na dobę, to bym tam siedział i kupował abonament.
Manuela: Ja mam z Piotrem, Klaudiuszem, a także Alicją Walczak, Karolinką Pachniewicz, Grzesiem Mielcem... Piotr ma mniej tego kontaktu, bo nie korzysta z mediów społecznościowych, ja zawsze coś tam sobie piszę na Messengerze czy WhatsAppie.
A dlaczego stwierdziliście, że akurat format „The 50” Prime Video będzie dla was odpowiedni?
Gulczas: Mnie skusiła – oczywiście oprócz przygody przed kamerami po tylu latach przerwy – mega produkcja. Nie widziałem czegoś takiego. Mega oprawa, fantastyczny pomysł. Genialne jest to, że internauci/widzowie mogą sobie wygrać główną nagrodę. Ten pomysł jest genialny i sprzyja oglądalności.
Manuela: Jak do mnie zadzwoniono z Prime Video, to od razu byłam na „tak”. Wiele razy, podczas różnego typu wywiadów, pytano mnie o to, czy wystąpiłabym kiedyś jeszcze w reality show i twierdziłam, że z miłą chęcią. Ale, tak jak Piotr wspomniał, zaskoczyła mnie ta produkcja i jej rozmach. Widać, że Prime Video jest firmą z kapitałem zagranicznym i mają zupełnie inne podejście. Ten ich profesjonalizm połączony był z ogromną sympatią i wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Bardzo dobrze czułam się na planie. Świetny też był dobór uczestników – było 50 osób o różnych, mocnych osobowościach. Nie wiadomo było, czego się spodziewać, ale na szczęście się okazało, że część tych osób znałam wcześniej czy widywałam w mediach społecznościowych, więc czułam się tam jak ryba w wodzie.
Gulczas: Ja tylko chciałem jeszcze zaznaczyć, że ten program „załatwiła mi” moja przyjaciółka z pierwszego domu „Big Brothera” – Manuela! Zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy chcę z nią iść do „The 50”. Także Prime Video wybrało ją, a ona zaciągnęła tam mnie.
Manuela: Po prostu pomyślałam, że my z Piotrem tyle lat się przyjaźnimy i chociaż nie widzimy się codziennie na kawie, to zawsze, jak go potrzebuję, albo on mnie, to dla siebie jesteśmy. Jak zadzwoniłam, to Piotr nie był początkowo chętny, żeby wziąć udział w programie, ale później stwierdził, że dla takiej przygody warto. Trzeba pamiętać też, że to było takie połączenie „Big Brothera” ze „Squid Game”, bo przecież razem mieszkaliśmy. Wiecie, co tam się działo?! (śmiech)
Mieliście wcześniej propozycje udziału w jakichś innych programach? Czy to pierwsza po takim długim czasie?
Gulczas: Po tym, jak byłem w pierwszej edycji „Big Brothera” oraz w All Stars, to zniknąłem z mediów, bo nie do końca mi to pasowało.
Manuela: A ja tam lubię być w mediach. Po zakończeniu „Big Brothera” graliśmy jeszcze w dwóch filmach, to były naprawdę duże zdjęcia. Później przez trzy lata prowadziłam autorski program pani Bożeny Walter „Maraton Uśmiechu”. Następnie grałam w serialu „Wawa Non Stop”, więc cały czas u mnie coś się działo. Właściwie korzystam z każdej okazji. Teraz na przykład jest już potwierdzony mój udział w wielkiej polskiej produkcji, filmie Macieja Archona Michalskiego pt. „Calisia”. Będę tam grała rolę zarządczyni Pałacu Żydowskiego pod Kaliszem. To będzie historia odczarowująca II wojnę światową. Jak czytałam ten scenariusz, to płakałam – jest wzruszający, ale też dający nadzieję i oferujący inne spojrzenie na świat.
Poza tym, reżyser jest niesamowicie uzdolniony. On, grając na pianinie, skomponował np. trzy linie melodyczne, które będą kanwą do stworzenia muzyki do całego filmu. Michalski pracował nad tą produkcją, równocześnie konsultując się ze zmarłym niedawno Davidem Lynchem. Zaszczytem jest też dla mnie, że będę grała u boku tak wielkiej aktorki, jaką jest Anna Seniuk.
Jeszcze wracając do tych starych czasów – jak to było wtedy mieć tak ogromną sławę? Nie czuliście się przytłoczeni?
Gulczas: Odpowiem krótko – jak komuś się wydaje, że na Facebooku czy Instagramie jest popularny, to nie wie, co mówi. To, co przeżyliśmy, to był koniec świata. My byliśmy na szczycie szczytów, jeśli chodzi o popularność i rozpoznawalność. Byliśmy po prostu pierwszymi polskimi celebrytami. Nie zapomnę, jak goniło mnie 4000 ludzi, gdy pędem uciekaliśmy z Kalisza. Dzisiaj takie rzeczy się nie dzieją.
Manuela: Piotr ma całkowicie rację, bo tak naprawdę przecież „Big Brother” otworzył nową kartę w historii telewizji – wcześniej czegoś takiego nie było. Byli piosenkarze, aktorzy, modelki, ale nie było celebrytów. Nagle osoby, które przyszły tak właściwie znikąd, stały się popularne. Ludzie nie wiedzieli, jakie mamy zdolności czy kompetencje. To była świetna przygoda i dobrze dobrani uczestnicy. Daliśmy z siebie wszystko, to było chyba widać.
Gulczas: Sukcesem jest dla mnie to, że po tych 24 latach ludzie nadal mnie rozpoznają i się ze mną witają. To jest coś niesamowitego! Myślałem, że po 10 latach wszyscy o nas zapomną, a jest inaczej – do dziś nas pamiętają.
Manuela: Zgadzam się z Piotrem. Czy pojedziemy nad morze, czy w góry, czy jesteśmy przy granicy niemieckiej, czy na kresach wschodnich – wszędzie jesteśmy rozpoznawalni.
Mieliście jakieś zabawne interakcje z fanami? Niedawno, bądź za czasów „Big Brothera”?
Manuela: Pamiętam sytuację z Paryża. Jechałam ze swoim kolegą metrem i w pewnym momencie pewien Afroamerykanin zaczął mi się bardzo przyglądać. Zaczęłam się obawiać, że zdarzy się coś niebezpiecznego, bo choć odwracałam wzrok, on cały czas się gapił. Jak wysiadłam, on też wysiadł. Gdy przyspieszyłam, on zrobił to samo. Kiedy prawie biegłam, on mnie dogonił i powiedział niewyraźną polszczyzną: „Pani Manuelo, ja studiowałem w Polsce i panią pamiętam”. Myślałam, że umrę ze śmiechu. Tak, to jest to jest mój świat. Niesamowite.
Inna historia, która mi przychodzi do głowy, to wtedy, kiedy szłam ulicami Warszawy z chłopakiem bliskim wówczas mojemu sercu. Nagle zauważyłam, że inny rozentuzjazmowany młodzian idzie w moją stronę. Byłam bardzo zadowolona, bo sądziłam, że mnie rozpoznał i zaraz będzie wspominał o „Big Brotherze”, a ja zapunktuję u mojego wybranka. On jednak doleciał do mnie i zapytał: „Przepraszam bardzo, nie pracuje już pani w Biedronce?”. Odpowiedziałam: „Nie, już się zwolniłam”. (śmiech) Chłopak ewidentnie kojarzył moją twarz, ale nie potrafił dopasować, skąd mnie zna. Te sytuacje zazwyczaj są naprawdę śmieszne i mega pozytywne. Nie spotkałam się dotąd z jakąś bardzo negatywną reakcją i nikt mnie nie obrażał.
To jeszcze na koniec jedno pytanko. Trzeba przyznać, że jednak wasza ekipa z „Big Brothera” była najbardziej kochana przez widzów, mimo że później były jeszcze kolejne edycje. Jak myślicie, z czego to wynika? Co przyniosło wam aż takie zainteresowanie?
Gulczas: Sądzę, że stało się tak przede wszystkim dlatego, że był to pierwszy sezon i casting był naprawdę świetny. Może nie wszyscy byli tam super, ale każdy był zupełnie inny.
Manuela: Ja może uściślę, bo – tak jak Piotr mówi – casting był bardzo fajny, ale nie każdy sobie zdaje z tego sprawę, że ten casting do „Big Brothera” trwał trzy miesiące. Przez cały ten czas jeździliśmy do Warszawy i zdawaliśmy różne testy – sprawnościowe, zdrowotne, psychologiczne, a było także malowanie, granie, pisanie czy śpiewanie. Później mieszkaliśmy razem przez kilka miesięcy, widzieliśmy się dzień w dzień, a po zakończeniu programu byliśmy już jak rodzina. Wyobrażam sobie, że tak wygląda przyjaźń chłopaków z wojska.
Do dziś bardzo podziwiam Piotra, bo choć on tak skromnie mówi, że „jeździ jeszcze na motocyklu”, to tak naprawdę od wielu lat jest członkiem świetnego klubu motocyklowego Black Rider. Jestem zachwycona, że jest taka organizacja, która zrzesza tylu wspaniałych ludzi z pasją i ma tak krystaliczne zasady, robiąc dużo dobrego dla innych. Opowiedział mi o nich ostatnio w drodze na promocję „The 50”.
Gulczas: Bo w końcu życie polega na tym, żeby być wesołym, uśmiechniętym i dobrym człowiekiem. I to chyba idealne słowa na zakończenie tej rozmowy.