Dobrze się bawią nasi chłopcy. I nie mam wcale na myśli tych nieszczęśników, którzy po wcieleniu siłą do Wehrmachtu czuli ponoć „ekscytację wywołaną nowym doświadczeniem i możliwością zobaczenia nieznanych dotąd stron”. Bardziej chodzi mi o śmiałków, nadających taki, a nie inny tytuł, wystawie o niedoli Polaków, zmuszonych do służby dla III Rzeszy. A także tych, którzy od razu uznali to za sterowaną z Berlina dywersyjną operację pogrobowców Werwolfu, szukających sposobów, żeby postawić znak równości między Polską i III Rzeszą.
Jedni ochoczo wrzucili bohaterów wystawy do worka z kolaborancką etykietką, a drudzy schowali swój błąd za banałami o skomplikowanej i bolesnej historii, którą w końcu trzeba ujawnić. A przecież nikt w Gdańsku niczego nowego nie odkrył.
Dramatyczne losy setek tysięcy Polaków z Pomorza, Wielkopolski czy Śląska, zmuszonych do służby w armii III Rzeszy to temat historykom dobrze znany i nie budzący większych kontrowersji.
Chyba, że nie o żadne prawdy historyczne chodzi, ale o to, żeby przeciągnąć kijem po klatce, w której umieszcza się rywali, redukując ich do poziomu fanatycznych wyznawców niczym niepokalanej pamięci o naszym historycznym bohaterstwie. To jednak także pudło, bo wśród rozlicznych, realnych – ale także mocno dętych – grzechów polskich próżno szukać jakiejś nadmiernej fascynacji kolaboracją z III Rzeszą. W tym sensie wystawa opatrzona pieszczotliwym tytułem „Nasi chłopcy” może zostać uznana za toporną próbę uwiarygodnienia tego typu insynuacji. To zaś oznacza, że jej twórcy nie są wcale lepsi od europosła Brauna z jego negacjonistycznymi prowokacjami.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.