Sołtys Lubelszczyzny: T-shirt za 20 tysięcy? To jest problem, niestety

Dodano:
Kamil Dąbrowski, Sołtys Lubelszczyzny Źródło: Archiwum prywatne / Kamil Dąbrowski
Sołtys Lubelszczyzny podbił internety wbijaniem szpil w nasze polskie wady i odwieczne stereotypy. W rozmowie z „Wprost” opowiada o tym, kto tu trzyma władzę, kim jest wujas i co go najbardziej wkurza w Warszawie.

Kamil Dąbrowski, w sieci i nie tylko bardziej znany jako Sołtys Lubelszczyzny, to jeden z najpopularniejszych twórców internetowych w Polsce, który zdobył rozgłos dzięki swoim satyrycznym filmikom na TikToku i Instagramie. Pochodzi z Gołaszyna pod Łukowem, od ponad 11 lat mieszka w Warszawie, gdzie jako „dumny słoik”, jak sam siebie nazywa, z dystansem odnosi się do życia w wielkim mieście. Jego postać Sołtysa Lubelszczyzny łączy humor z trafnymi obserwacjami codzienności, często nawiązując do stereotypów dotyczących Polaków i życia na Lubelszczyźnie. Na rynek właśnie trafiła jego debiutancka książka „Persona non grata, czyli Sołtys w wielkim mieście”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Otwarte.

Andrzej Kwaśniewski, „Wprost”: Wyśmiewasz stereotypy, to zaczniemy od stereotypowego pytania: skąd wziął się Sołtys Lubelszczyzny?

Kamil Dąbrowski: Narodził się spontanicznie. W 2021 r. zostałem zamknięty. W pandemii zaraziłem się i byłem w izolacji przez dwa tygodnie i może z nudów, ale wpadłem na pomysł takiej scenki: ojca z Lubelszczyzny, który przyjeżdża do syna w stolicy i tam dziwi go na przykład, że śmietnik nie jest pod zlewem albo ścierka nie jest na piekarniku, tylko jest jakaś specjalna rączka do tego, i wiele go dziwi. Zacząłem to kręcić, no i siadło.

Nie tylko siadło, ale przyniosło ci ogromną popularność. Jak zareagowali sąsiedzi, kiedy dowiedzieli się, że ten słynny Sołtys to „nasz chłopak”?

Nie zauważyłem, żeby był jakiś szał. Po prostu przyjęli to do wiadomości. Chociaż wiadomo, pochodzę z miasta, w którym każdy każdego zna, jakieś drogi z wieloma osobami się przecięło i na pewno jak ktoś mnie kojarzy z internetu, to też kojarzy, że „a mój ziomek chodził z nim do klasy”, „a mój ziomek to chodził z nim do szkoły”, „a mój ziomek to trenował z nim kickboxing” – tam każdy z każdym ma jakieś konszachty.

Myślę, że wręcz przeciwnie, w moim mieście zrobiło to mniejsze wrażenie niż w innych miastach, bo u siebie ja dalej byłem po prostu Kamil, a nie Sołtys.

Książka waży jednak dużo więcej niż filmik w internecie. Skąd taki pomysł?

Sam temat narodził się rok temu, w czerwcu, kiedy zwróciło się do mnie Wydawnictwo Otwarte. Tylko że jak oni do mnie przyszli, to ja miałem już pomysł na cztery książki. Ja o książce myślałem już 5, 6… może nawet 10 lat wcześniej – na długo przed tym, zanim w ogóle narodził się Sołtys, miałem gotowe pomysły. Potem wiadomo, jak w życiu, różne perypetie sprawiły, że tego nie zrobiłem. Może też było trochę tak, że nie miałem siły przebicia, odwagi, żeby rzucić wszystko – a pracowałem lata na etacie – i pisać. Wyczekałem odpowiedni moment i nadarzyła się okazja.

Niektórzy porównują twoją książkę do serialu „Ranczo”. Jak na to reagujesz?

Dla mnie to niesamowity komplement. To jest kultowy serial, który podbił serca milionów Polaków. Chociaż… tak, może poniekąd trochę klimatem, ale to jest zupełnie inna historia. W „Ranczu”, które powstało prawie 20 lat temu, granica pomiędzy miastem a wsią była zdecydowanie większa i wyraźniejsza. Sam pamiętam przeskok z Gołaszyna, który był jednak innym światem, do Warszawy. Teraz ta granica się troszeczkę zatarła.

Oczywiście jest nadal, aczkolwiek teraz na pewno mniej mógłbym zagrać tym stereotypem, kontrastem miasto-wieś.

Nie oszukujmy się, wiele osób ucieka z miasta na wieś. Na wakacje jeżdżą na agroturystykę, budują się, a i wieś to już nie jest jakiś zaścianek. Nieraz wieś to taki towar ekskluzywny.

Debiutancka książka Kamila Dąbrowskiego

A stereotyp „słoika”? Dalej funkcjonuje? Jest wdzięcznym tematem?

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...