Ciemna strona historii Marka Grechuty. Cierpienie miał we krwi
Fenomen artystyczny, śpiewający poeta, który odmienił polską scenę muzyczną. Marek Grechuta zachwycał na scenie, ale jego życie prywatne naznaczone było cierpieniem.
Marek Grechuta. Zawsze inny niż reszta
Podczas studiów architektonicznych w Krakowie, wraz z Janem Kantym Pawluśkiewiczem, założył Kabaret Architektów Anawa, który szybko przeobraził się w zespół. W 1967 roku razem z Anawą podbił polską scenę utworem „Tango Anawa”, a cztery lata później nagrał przełomowy „Korowód”. Tworzył muzykę do teatru, filmu, współpracował z Piwnicą pod Baranami, koncertował na całym świecie. Jego twórczość inspirowana była największymi poetami – od Kochanowskiego po Leśmiana.
Jednocześnie Grechuta wyróżniał się stylem. Marta Sztokfisz pisała w jego biografii: „Ubierał się w nieco staroświeckim stylu. Gdy chłopcy z zespołu Anawa nosili spodnie dzwony lub zdobywane za granicą wojskowe zielone kurtki, on chodził w trenczu à la Humphrey Bogart w filmie Casablanca. Marek był w dobrym tonie i ten dobry ton został doceniony w Krakowie”.
Od innych odstawał nie tylko wyglądem. Nosił też wielką zadrę w sercu i na duszy. Przez lata zmagał się z chorobą afektywną dwubiegunową. Depresyjne epizody zmuszały go do przerywania prób i koncertów, co często błędnie tłumaczono nadużywaniem alkoholu. Tymczasem Marek nie pił, Marek chorował. Dziś celebryci prześcigają się niemal w wyliczaniu problemów, z którymi się borykają, ale w tamtych czasach problemy psychiczne były tematem tabu. Intymnym i wstydliwym odstępstwem od normy, trzymanym przez wrażliwych ludzi w ukryciu.
Tragiczna miłość i rodzinny dramat
Podobno choroba dopadła go wraz ze złamanym niespełnioną miłością sercem. Ona po latach wielokrotnie zaprzeczała, twierdząc, że Marek Grechuta miał problemy już kiedy go poznała. Pierwsza wielką miłość artysty, Halina Marmurowska. Ich związek, choć młodzieńczy, był nad wyraz poważny, planowali już wspólną przyszłość. Studencka i wakacyjna rozłąka, a także sprzeciw rodziny Haliny powoli niszczyły jednak to uczucie, a dobił je „ten drugi”, którego Halina poznała na wakacjach. Do matury Grechuta przystępował już bez najukochańszej u boku. Dla artysty było to traumatyczne wręcz doświadczenie. Marmurowska podobno była w szoku, kiedy po rozstaniu weszła do pokoju Marka, a tam zastała porozwieszane na sznurach po całej przestrzeni jej zdjęcia. Nie otrząsnął się.
Jeszcze większym ciosem okazało się zaginięcie syna. W 1999 roku Łukasz Grechuta wyruszył w samotną pielgrzymkę do Santiago de Compostela i Rzymu. Zniknął, a jego głośna sprawa trafiła nawet do popularnego wówczas programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Odnalazł się dopiero po 8 miesiącach od emisji programu i dwóch latach od zaginięcia. Okazało się, że… pielgrzymował. „To, że nie zadzwoniłem do domu, trudno prosto wytłumaczyć. Moje zachowanie może być odebrane jako dziwne, ale wtedy miałem taką potrzebę ducha. [...] Moja wędrówka trwała dwa lata. Zakończyłem ją w Rzymie. Byłem na mszy, którą odprawiał papież” – opowiadał Łukasz Grechuta po latach.
Ten dramat jeszcze bardziej osłabił psychicznie i fizycznie artystę. Grechuta zaczął przyjmować silniejsze leki, jego głos i sposób poruszania się zmieniły się nie do poznania. Pod koniec kariery swoje piosenki bardziej recytował, niż śpiewał.
Marek Grechuta przeżył dzięki „świętej żonie”
W trudnych chwilach mógł liczyć na żonę Danutę, z którą przeżył niemal 40 lat. Poznali się na studiach, a ich związek szybko przerodził się w głęboką więź. Danuta była nie tylko muzą, o której napisał utwór „Nieoceniona”, po którym zaczęto o Danusi mówić „święta żona”, ale także opiekunką i wsparciem w walce z chorobą. Ona sama nie lubiła takich wydumanych, górnolotnych określeń, stąpała raczej twardo po ziemi. Za nich oboje. „Niebywałą siłę dającą mu nadzieję powrotu do normalności czerpał od żony, zawsze mógł liczyć na jej pomoc. I tak naprawdę nikt poza Danusią nie wytrzymywał jego lęków, trudnych okresów” – mówiła Magda Umer, artystka, przyjaciółka Marka.
To dzięki „świętej żonie” Marek Grechuta, mimo niezliczonych burz i codziennych dramatów, pozostał dla świata „ocalonym od zapomnienia”.