Anna Starmach: Choruję na depresję, praca w telewizji też się do tego przyczyniła

Dodano:
Anna Starmach Źródło: Archiwum prywatne
Jak ktoś choruje na depresję wysokofunkcjonującą, całe otoczenie może nie zdawać sobie sprawy z tego, co tak naprawdę się z nim dzieje. Na zewnątrz może być uśmiech, w środku – środku poczucie pustki, smutku i beznadziei. Okazywanie radości, entuzjazmu, pełni życia w momencie, kiedy się tego zupełnie nie czuje, to coś ekstremalnie trudnego. Ja przez dłuższy czas nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo się nadużywam i krzywdzę – wyznaje Anna Starmach, do niedawna jurorka „MasterChefa”.

Katarzyna Burzyńska-Sychowicz „Wprost”: Odchodząc z programu „Masterchef”, napisałaś na „Do odważnych świat należy!” Jesteś odważna?

Anna Starmach: Do tej pory uważam, że przejawem największej odwagi w moim życiu była decyzja o tym, żeby zacząć profesjonalnie gotować. Moi rodzice, kolekcjonerzy-galernicy ukierunkowywali mnie – nie wiem, czy świadomie, czy podświadomie – jako tę córkę, bo mam jeszcze dwie siostry, która przejmie galerię i będzie kontynuowała dzieło ich życia. Ja w ten plan weszłam: już w podstawówce, a potem w gimnazjum, mówiłam, że będę ją prowadziła z rodzicami. Zabierali mnie na targi sztuki, jeździłam z tatą do Warszawy na spotkania z klientami, następnie poszłam na historię sztuki w Krakowie, tam, gdzie studiowali moi rodzice.

Wszystko się zgadzało, jak w obrazku. Tyle, że ja już na pierwszym roku odczułam, że coś nie gra, narastało we mnie uczucie, że nie temu chcę się oddawać. Podczas wakacji wyjechałam do Burgundii, żeby doskonalić język i opiekować się czwórką dzieci. Na miejscu okazało się, że bardziej jestem potrzebna w kuchni niż na placu zabaw, i tak narodziła się moja miłość do gotowania. Następnie: jedna, druga praca w restauracji i wreszcie decyzja, że chcę przerwać studia, rozpocząć naukę w szkole kulinarnej i zacząć gotować na poważnie.

To było 15 lat temu – wtedy kucharz miał jeszcze inny status społeczny, moi rodzice nie byli zadowoleni z mojego wyboru.

Jak wtedy postrzegany był zawód kucharza?

Wiele osób decydowało się na to, żeby iść do gastronomika, bo nie dostali się do liceum. Gotowanie nie było odbierane jako sztuka, raczej rzemiosło, którego można się nauczyć, to co się musi, a nie coś, co się chce robić. Ci najwybitniejsi, najlepsi nie chcieli być kucharzami. Ja zdecydowałam, że chcę się uczyć w jednej z najlepszych szkół na świecie, paryskiej Le Gordon Bleu, rodzice nie byli entuzjastami mojego pomysłu, ale zgodzili się pokryć wysokie czesne. Moi znajomi też nie rozumieli mojego wyboru. Nikt wtedy nie przypuszczał, że z tej szkoły, dzięki gotowaniu, trafię do programu, do telewizji, będę rozpoznawalna.

Nie marzyłam o pracy na szklanym ekranie, ja po prostu chciałam być świetną kucharką

Kiedy twoi rodzice zaczęli być z ciebie dumni?

Moi rodzice byli ze mnie dumni, jak tylko zobaczyli, jak gotowanie i paryska szkoła uskrzydlają mnie. Teraz, kiedy mam swoje dzieci, też natychmiast wychwytuję, kiedy robią coś, co naprawdę lubią. Nie muszą nic mówić, ich uśmiechy i nastroje świadczą za nie.

Podobnie było ze mną. Kiedy po pół roku nauki przyjechałam na krótką chwilę do Polski i pokazałam rodzicom, co robię, co umiem – z miejsca wszystko pojęli i od tamtej pory mieli już inne nastawienie. Natomiast olbrzymią rolę w zmianie statusu i postrzegania kucharzy odgrywały media. Program „Masterchef” zmienił bardzo dużo, rozpoczął modę na gotowanie, wielki boom na książki kucharskie i blogi, spowodował lawinę kolejnych programów kulinarnych w różnych stacjach. Ludzie zaczęli marzyć o gotowaniu, oddawać się temu zajęciu i je uwielbiać. Dziś, jak ktoś chce być kucharzem, wzbudza to niemal wyłącznie entuzjastyczne komentarze.

Źródło: Wprost
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...